BAJKA BEDNARSKA

Jak się diabeł nauczył smolić beczki

Jak sięgam pamięcią w górach zawsze był uradzaj kamieni i dzieci. W każdej chałupie łamano sobie głowę nad tym jak wszystkie dzieci nakarmić. Imano się więc najróżniejszych rzemiosł. Ku czci tych wszystkich rzemieślników snycerz Metelka wyrzeźbił w miećcie Wysokie szopkę z warsztatami wszystkich miejscowych cechów rzemieślniczych. Kowal miał tam kuźnię, rzeźnik sklep, piekarz piekł chleby, bednarz robił beczki. A kiedy wszyscy zabrali się do pracy taki był tam rwetes, że sama Panna Maria chciała się z takiej szopki wyprowadzić. Ponoć mówiła, aby św. Józef odwiązał osiołka i jechali gdzie indziej. Taki tu harmider i stukot, że nie ma mowy, by w takim hałasie dziecko mogło usnąć. Więc szukał św. Józef tego, kto tu tak tłucze. Był to bednarz nasadzający obręcze! Wyobraźcie sobie, że to był ten czeladnik bednarza, który terminował u pewnego Pitermona w Benecku - uczył się rzemiosła bednarskiego. Właśnie o nim wam teraz opowiem.

Było to w czasach, kiedy butelki od piwa zdobił znak browaru harrachowskiego - trzy pióra. Butelki produkowały harrachowskie huty szkła, a beczki browar kupował od tego Pitermona. Był to mistrz bednarski cieszący się zasłużonym uznaniem. Dla browaru robił beczki hurtowo jako duży obstalunek, ale dla ludzi wykonywał również drobniejsze przedmioty takie jak maselnice, skopki, niecki. Bez względu na to, czy to był skopek, w którym gospodynie ugniatały masło czy poidło dla bydła wszystkie te przedmioty wykonane były z kunsztem zdradzającym rękę mistrza, a jego sława sięgała daleka poza wioskę. Wobec powyższego małżonka bednarza, Pitermonka, w ogóle nie zdziwiła się, kiedy do ich drzwi zapukał jakiś obcy paniczyk. Gość nosił się po myśliwsku. Pitermonka pomyślała sobie, że zarządca lasów przysłał swego asystenta z rachunkiem za drzewo dębowe na beczki i posłała młodzieńca w zielonej kamizelce do bednarza do warsztatu.

Bednarz wypuścił z ręki hebel, wióry strzepnął z fartucha i wyszedł gościowi na przeciw. Pomyślał sobie, że pan gajowy zatrudnił kogoś nowego, bowiem tego młodzieńca jaszcze nie znał. Prawdopodobnie nie był stąd, bowiem nie przywitał się po chrześcijańsku, nie zdjął kapelusza jak każe dobre wychowanie, lecz bez wahania wyciągnął spod kamizelki jakieś dokumenty i podał bednarzowi: .Takiego dnia i roku dotarła do kancelarii Lucyfera petycja od gospodyń i matek z Mrklowa i ze Szczepanic. Adresatem było niebo, ale stamtąd przekazano podanie, nam do załatwienia jako sprawę obciążoną grzechem." Majster aż musiał sobie nasadzić na nos okulary i czytał dalej: .Panie Boże w niebie, spójrz proszę na tych naszych chłopów. Odprowadzali sąsiada na cmentarz i ledwo wikary przeżegnał się nad zmarłym już siedzieli w karczmie i zapijali duszyczkę nieboszczyka. Akurat wtedy furman wyładowywał przed gospodą wóz pełen grzesznych trunków w beczkach, które wyrobił Pitermon z Benecka."

,,Panie majstrze", zauważył na temat dokumentu urzędnik piekieł: .miałem majstra z tak grzeszną duszą porwać prosto do piekła, ale w kancelarii doszli do wniosku, że tutaj na ziemi robicie za nas porządny kawał roboty. Albowiem gdzie się piwo pije tam wcześniej czy później chłopy się pobiją. I w taki to sposób dzięki majstra boczkom na piwo przybywa na świecie grzeszników. Kazali mi w kancelarii, bym przeprowadził kontrolę pańskich grzesznych działań, więc oto jestem.”

Pitermon znał się również na rachunkowości - nie na darmo płacił podatki samemu panu cesarzowi. Spytał się więc: „ Ile dni dali panu, panie asystencie, na tą podróż służbową? Pytam, bo to wie pan, kontrola tego jak się robi beczką, to nie taka prosta sprawa. Pracy nie można oszukać. Dlatego i jej poznawanie musimy zacząć od Adama i Ewy."

Urzędnik piekielny przytaknął i obaj zaraz ruszyli w stroną dębiny. Bednarz opowiadał po drodze, że beczka na piwo to nie to samo, co skrzynka na śledzie i że drewno musi się wybierać jeszcze na stojąco w lesie, że dęby muszą być właściwej długości i że wszystko musi się uzgodnić z gajowym zanim zetnie się drzewa. Nie tracili czasu. Pitermon nie przerywając wyjaśnień wybierał dęby, oglądał drewno, dyskutował z galowym i z drwalami, uzgadniał transport i to, gdzie drzewo złożyć. A diabeł też źle na tym nie wyszedł.

Zbierał po drodze wnyki na zające nastawione przez kłusowników i zapisywał ciotki, które wynosiły z lasu hrabiego chrust na opał.

Pitermon widząc tę gorliwość urzędnika piekieł czym prędzej wyprowadził go z lasu ku stertom, gdzie drewno wysychało, by mu w notesie nie przybywało tyle grzechów. Tam mu opowiadał skąd się bierze drewno na klepki i jakimi siekierami i heblami trzeba klepki przycinać i heblować. Wkładali następnie razem w warsztacie klepki do obręczy, a bednarz opowiadał po kolei jak się robi beczkę. Uważnie przy tym śledził swój cel, by opowiadanie trwało jak najdłużej, by jeszcze jakiś ten dzień na tym bożym świecie zyskał.

Diabeł wciąż tylko zapisywał, by mieć czym się wykazać tam na dole przed Lucyferem. A Pitermonka nie mogła się nadziwić, że jej chłop tyle uwagi i energii temu paniczykowi poświęca. Doszła do wniosku, że jest to jakaś niezwykle ważna kontrola, w związku z czym podsuwała im lepsze jadło wobec czego i diabeł z kontrolą pracy bednarza zbytecznie się nie śpieszył. Do jedzenia pili obaj piwo harrachowskie delektując się kunsztem kulinarnym Pitermonki. Zanim drewno sparzyli, ściągnęli i wysuszyli pokazywał mistrz bednarski diabłowi jak się beczce daje dno. Pozostało jeszcze gotową beczkę wysmolić smołą, aby była szczelna i nic z niej nie wyciekało.

Przygotowali więc beczkę i roztopili smołę. Diabeł przy takiej pracy czuł się jak ryba w wodzie. Smród smoły i ognia zdał mu się tak swojski. Majster bednarz dał mu trzymać gracę i kazał, że gdy naleje do beczki smołę ma wetknąć do niej trzonek a smoła zacznie płonąć. W taj chwili już byli za pan brat. Płomień w diabła szponie buchnął z niezwykłą siłą. Pitermon przytrzasnął dno, które miał na drągu po czym razem turlali beczkę, aby była wysmolona równomiernie ze wszystkich stron. Kiedy tak beczkę kulali diabeł wpadł na pomysł. „Ty, Pitermonie," powiedział do majstra bednarza, „robisz to dobrze, ale powoli. Po co rozpalać ogień pod kotłem i roztapiać smołą. Wyliżę beczkę swym diablim językiem i będziesz ją mieć wysmoloną w mgnieniu oka!"

        Jednakże Pitermon mając na względzie honor swego rzemiosła obawiał się czy beczka potem nie będzie śmierdzieć inaczej. Ale po chwili spróbowali to zrobić jak wysłannik piekła radził. Diabeł nabrał do gęby smoły, zalał gorzałką, którą go tutaj na kontroli hojnie raczono, potarł zapałką, dmuchnął do beczki, wymiótł ją językiem i była wysmolona. Spróbowali do niej nalać piwo.         O dziwo, smakowało i z tej przez diabła wysmolonej beczki jak najprawdziwsze harrachowskie!

     Po czym wzięli papier i zaczęli pisać. Pitermon zgłosił diabła do cechu bednarzy jako swego czeladnika a diabeł posłał do piekła raport o swej nowej metodzie smolnej. Stwierdzał w nim, że od tej pory będzie beczek przybywało dwa razy szybciej niż dawniej a tym samym będzie się na śwlecie biło dwukrotnie więcej pijaków wobec czego w piekle skończy dwa razy więcej grzeszników. Ale tu już wtrąciła swoje trzy grosze Pitermonka: „Gościć takiego obżartucha nie możemy wiecznie. Wyjadłby nam spiżarnię I komorę. Takiego pracusia niech sobie żywi pan hrabia." I przenieśli warsztat bednarski do browaru hrabiego. Diabeł tam został, by smolić beczki swą nową metodą. Natomiast każdego wieczora zmieniał się w czarnego psa i pilnował bramy browaru. Pewnie by to długo i ku zadowoleniu wszystkich zainteresowanych trwało, gdyby ciotki i matki znowu nie wniosły skargi do nieba: „Kochany Panie Boże, beczek z piwem przybywa ale i bijatyk w karczmach karkonoskich również. Trzeba z tym zrobić porządek."

  Na szczęście skończyło się diabłowi terminowanie i przyszedł czas złożyć przed mistrzem cechu egzamin z bednarskiego rzemiosła. Zdał z wyróżnianiem i wystawiono mu glejt czeladnika, czyli tzw. wandrbuch. Teraz miał obowiązek wędrować po świacie, by zdobyć więcej doświadczenia w swym fachu. Najpierw nowoupieczony czeladnik bednarski udał się do Wiednia a później - jak to było wówczas w zwyczaju — pracował w mieście Rab, Belgradzie, Szegedynie, Timisoarze po czym ruszył przez Monachium do Ratyzbony. Bóg wie, gdzie w końcu osiadł. Najprawdopodobniej wrócił do Karkonoszy, bowiem tutaj chłopi po piwie z beczki wysmolonej diabelskim płomieniem długo jeszcze byli bardzo skorzy do bitki.

Tłumaczył Andrzej Magala