BAJKA  TKACKA

Jak do Karkonoszy wkradła się Bieda

Słyszeliście kiedyś bajką o Biedzie, która straszy biednych ludzi? Wysiaduje ponoś u nich w domu za piecem czyhając na chwilą kiedy gospodynie noszą na stół miski z jadłem. Natychmiast zsuwa się z pieca, wyciąga chude ręce i odbiera obżartuchom kąski prosto od ust. W takim przypadku człowiek wstaje od stołu słaby i nienajedzony, chwiejąc się jak niepełny worek. I do królestwa ducha gór Karkonosza udało się wkraść takiemu potwornemu stworzeniu. A ja wam opowiem jak to się stało.

Na kamienistych zboczach królestwa Karkonosza ludzie nigdy nie mogli liczyć na bogate plony. Górale siali i sadzili to, co w tych warunkach mogło zaspokoić choć trochę ich głód. Sadzili kartofle na strawę a by zapewnić sobie utrzymanie siali len. Z lnu przędli włókno a z włókna tkali płótno. Dlatego chałupy w Karkonoszach mają wielką izbę, aby zmieścił się tam warsztat tkacki. A okienka w tej izbie dookoła, aby dobrze widzieć płótno ze wszystkich stron, w ślad za wędrującym po niebie słoneczku.

Tak żyli sobie na tych kartoflach gotując je raz w mundurkach,  innym razem warząc z nich kartoflankę. A warsztat tkacki śpiewał im do tego:

„Na cukier, na tytoń, na piwa dzban,

 na długi, na kawę, na daninę dam."

Górale żyli w pokoju więc i sam Karkonosz mógł być zadowolony. Dużo mniej powodów do zadowolenia mieli ci, co zamieszkiwali swe gniazdo piekielne, głęboko pod ziemią, gdzie knuli wszelkiego rodzaju nikczemności. „Gdzie panuje zadowolenie, tam nam nic nie pomoże," skonstatował władca tych ciemnych miejsc Lucyfer. „Musimy jeszcze wymyśleć na tych górali jakiś fortel." Swoim rogatym poddanym kazał rozrzucić po górach diabelskie jajka. Być może ktoś zbierający grzyby schyli się po nie, by mieć czym okrasić kartoflankę.

Nie umiem powiedzieć wam, który nieszczęśnik to zrobił: być może Francek albo Wacek. Prawdziwków wiele nie pokazało się wówczas więc ów człowiek zbierał wszystko, co mu wpadło w rękę. Wśród maślaków, podgrzybków i kurek włożył do koszyka i to diabelskie jajo. Było okrągłe, miało długą, cienką nogę sterczącą z mchu. Małżonka już sobie z tym jakoś poradzi: czy ususzyć na zimę, czy też usmażyć lub dać do zupy.

Górale są oszczędni więc gospodyni nie wyrzuciła tego podejrzanego jaja. Postawiła na płytę kuchenną garnek z wodą i spróbowała to jajo ugotować. Ale żarłokom jakoś nie przypadło do gustu. Dotknąć go nawet nie chcieli. „Przecież tego nie wyrzucę skoro już osoliłam wodę," rzekła gospodyni. „Komu nie smakuje być może do wieczora zgłodnieje a później zje to, co ma na stole." W ten sposób oszczędna matka odgrzewała jajo diabelskie na kolacją a później jeszcze na drugi dzień na obiad. Kiedy odgrzewała je na piecu po raz siódmy wylęgła się z niego Bieda. Lekko trzasnęło tak jak kurczak lęgnie się ze skorupki a z jaja wyszła osóbka cieniutka jak nić, rzadka niczym mgła, że ani nie zauważyli jak zagnieździła się za piecem.

Już wkrótce mogli przekonać się jakie potworne stworzenie rozgościło się pod ich dachem. Kartofle znikały z miski, dziatwa wstawała od stołu głodna, koźlęta się nie udały, co gorsza i kozę stracili. Na domiar złego przędza na krosnach zerwała się a gospodyni rozdarła sobie o gwóźdź świąteczną spódnicę. Jeżeli do tej pory jako tako udawało się im wiązać koniec z końcem o    tyle od tej chwili pojawiły się trudności i przybyło kłopotów. Kiedy majster odniósł płótno do miasta na sprzedaż, kupiec nasadziwszy na nos okulary bardzo dokładnie oglądał materiały. Dokładniej niż zazwyczaj. „Człowieku, coś ty robił?" Tutaj jest pomylony wzorek, tam znowu supełek, o a tam następny?"

Z tego powodu potrącił tkaczowi z wypłaty a pod dachem było coraz gorzej.

Oczom głodnego przytrafiają się przywidzenia. I tak pewnego razu tkacz zauważył jak coś wypełzło spoza pieca, wyciągnęło chudą rękę w kierunku misy z kartoflami i raz dwa - a kartofel zniknął w gębie! „No coś podobnego, to ty nam tak szkodzisz?! Już my cię przegonimy jak kot myszkę!" Zaraz zwołał wszystkich domowników z całej chałupy: mamę, babcię, dziadka, dzieci i wszyscy razem zaczęli potworka Biedę gonić.

Ale takie potworki potrafią być niebywale zwinne jakby składały się z samych jaszczurczych ogonków. Nic nie pomagało, że goniący użyli wszelkich środków takich jak packa na muchy, warząchew, mątewka , tyczka do suszenia bielizny, korbka od warsztatu tkackiego, laska czy parasol. Bieda jakby się pod ziemię zapadła. Myśleli, że uciekła przez komin lub szparę w oknie. Skądże. Ukryła się w czółenku tkackim, którym przewleka się nici przy tkaniu płótna na lewą i prawą stronę. Już cieszyła się na to jak pohuśta się, jaka to będzie frajda. Zagnieździła się w czółenku na dobre, bawiła się przegryzaniem nici trapiąc tkacza jeszcze kopę lat.

Aż tu nagle pewnego razu, przed Bożym Narodzeniem, kiedy tkacz śpieszył się, by za utkane płótno kupić mąkę na świąteczne wypieki, ujrzał tą szkaradę jak wozi się w czółenku tam i z powrotem. Długo nie zastanawiał się i w oka mgnieniu wetkał nieproszonego gościa do płótna. ,A masz, ty wstrętna Biedo. Już się nie wypleciesz!" — zacierał ręce zadowolony z siebie. Szybko zwinął płótno i pospieszył do miasta sprzedać je z Biedą wetkaną do ręcznika kupcowi. Tenże, który był zwykły skrupulatnie kontrolować każdą pracą nasadził na nos okulary i od razu spostrzegł wadą. „Tutaj znowu masz, człowiecze, supełek na płótnie!" wytykał tkaczowi. Wziął pincetą, ale ledwo ten węzełek z utkanego ręcznika wyciągnął, nagle oswobodzona Bieda skoczyła mu na kark. Tkacz z satysfakcją pogwizdywał sobie w duchu, zgarnął zarobione pieniądze, kupił mąką i uciekał do domu ile mu sił starczyło, aby go Bieda nie dogoniła.

Tłumaczył: Andrzej Magala