BAJKA CIESIELSKA

Jak Karkonosz - duch Karkonoszy zaprzyjaźnił się z ludźmi

Kiedyś bardzo, bardzo dawno temu Karkonosz gonił kłusownika, który kładł wnyki na zające w jego królestwie. A ponieważ wtedy jeszcze nie było nart, pozostawił władca gór po całych Karkonoszach porządne ślady po swych ogromnych buciorach tak na szczytach jak i w dolinach.

Od tego czasu trzeba w Karkonoszach wspinać się pod górę i schodzić w dół po drogach i ścieżkach częściej brukowanych kamieniami niż wyścielonych miękkim mchem.

Karkonosz jest bardzo kontent z tego powodu: „przynajmniej nikomu do mego królestwa nie będzie chciało się, chodzić." Do dzisiejszego dnia ma tam gdzieś w skałach wysoko nad lasami swoją posiadłość. Jest to gospodarstwo z prawdziwego zdarzenia. W stajni trzyma konie z białymi i czarnymi grzywami. Białogrzywe są wietrzne a czamogrzywe rozwożą po niebie pierzyny chmur ciężarne deszczem. Ale to jeszcze nic, ma jeszcze ognistego ogiera wożącego na grzbiecie burzę. Kiedy ten ogier wykrzesa kopytem iskrę ze skały całe niebo przecina błyskawica jakby je ktoś mieczem rozciął na pół. W sieni u Karkonosza stoi wielka szafa, w szufladach której trzyma pogodę tak jak kupiec kasze i mąki. Ma tam większe i mniejsze krople deszczu, płatki śniegu i jeszcze dużo innych nieprzyjemnych zjawisk atmosferycznych, którymi szczodrze obdarza świat, kiedy się rozgniewa. Na dachu ma koguta nawoływacza, który codziennie rano pieje budząc śpiochów i przywołując na niebo słoneczko. W taki sposób Karkonosz żyje tam sobie jako udzielny władca Karkonoszy. I jako sprawiedliwy ojciec opiekuje się ptakami i zwierzętami czworonożnymi i wielonożnymi. I tylko nad dwunożnymi  kiedyś kręcił głową z niedowierzaniem, kiedy mu z siekierami i piłami wtargnęły do rewiru:

        „Kto to widział? Co by tu mogły robić, by przeżyć i móc pracować? Nogi mają tylko dwie i gołe są jak święty turecki. Nie mają sierści ani pierza, by chroniły ich przed zimnem, ani dziobów i szponów, by nie zginąć z głodu. Czym będą się żywić? Jak na razie hałasu robią więcej niż sójki, więcej niż wrony, kiedy gromadzą się przed odlotem a nawet więcej niż jelenie na rykowisku jesienią." Podniósł do oka swoją dalekowzroczną laskę, by móc się im bliżej przyjrzeć.

Obserwował je przez dwa dni, ale dopiero trzeciego dnia wyprowadziły go z równowagi: „Ścinają drzewa, przewracają leśnym nimfom łąką do góry nogami. A przecież to jest sala taneczna na bale podczas pełni księżyca! A kto to może wiedzieć, co mają zamiar tam zasiać?” zagrzmiał Karkonosz na przybłędów: „Hej, wy, tam! Tutaj od dawien dawna wiatr sieje ziarna!” Echu rozkazał natężyć słuch, by mogło powiedzieć, co mu ludzie odpowiedzieli. Jednakie odpowiedzi wcale nie pocieszyły go. Ponoć: „Nad górami zachmurzyło się, nadciągnęły czarne chmury. Wybudujemy sobie budę chroniącą od deszczu."

„Wygląda na to, że chcieliby tu zamieszkać," zamruczał pod wąsami Karkonosz. „Przez cały czas, kiedy opiekuję się niedźwiedziami i łaniami panował tutaj boski spokój. Dwunogie istoty tłuczą teraz siekierami, tną piłami płosząc hałasem zwierzyną i budząc pisklęta śpiące jeszcze w jajkach. Trudno, nie ma innego wyjścia. Wypuszczę białogrzywe rumaki, niech im porządnie przewietrzą tą budę!"

Wietrzne konie przeleciały nad górami a ludzie mogli zbierać ze swej budy tylko drzazgi rozproszone po lesie.

„No i co, jaka jest reakcja'? Pakują się już, by ciągnąć gdzieś indziej'?" spytał się Karkonosz echa. „Skądże znowu," odpowiedziało echo i uzupełniło: „Ponoć mają wybudować jeszcze lepszą budę, której nie zniszczą wichury. Zamiast kory świerkowej i gałęzi pokryją jej dach słomianą strzechą."

„Na taki dach wystarczy wypuścić ognistego ogiera. Kopytem ze skały wykrzesa iskrę a słomiana strzecha spłonie jak świeczka," odparł Karkonosz. Jak powiedział, tak się stało.

„Ponoć mają to wymyśleć jeszcze inaczej," meldowało echo. „Budują mocną budę z ociosanych belek, które uszczelniają mchem, aby wiatr nie mógł przeniknąć do środka a na dach kładą gonty drewniane. W tym celu przygotowali już drewnianą kozę."

Tego Karkonosz nie mógł zrozumieć: „Pomimo tego że moja stuletnia głowa jest stosownie do wieku mądra nie może tego pojąć. Przecież wiem, że koza ma rogi i sierść. A jeśli dwunodzy knują coś i zastawili na mnie drewnianą kozą no to wypada mi iść i przekonać się na własne oczy."

Zrobił bardzo groźną minę, sięgnął po laskę i ruszył na przybłędów, by naocznie przekonać się co w jego rewirze knują.

Ale drewnianej  kozy nie zobaczył. Zamiast tego miał przed oczyma coś przypominającego solidną ławę na której ludzie ci przycinali i obrabiali drewno najróżniejszym sposobem przekształcając je w deseczki Deseczki układali w stogi i przyciskali kamieniami. Ponoć gdy wyschną będą z nich gonty, którymi pokryją dach. Bez proszenia pokazali jak się to robi. Deseczki zasuwały się jedna w drugą jak łuski w szyszce. Będzie z nich dach, co nie przemoknie a śnieg zsunie się z niego jak sanki z górki.

Karkonosz pochmurniał jeszcze bardziej. Wyglądało na to, że zamierzają zadomowić się na dobre w chałupie, która osłoni ich przed deszczem i wichurą. Tacy nie zadowolą się przekształcaniem polan w pola uprawne, z pewnością zaczną wiercić sztolnie pod ziemią w pogoni za złotem.

Ale ludziom od tej ciężkiej i mozolnej pracy nie przybywało zmarszczek na czole. Zasiedli wokół czegoś, co przypominało wielką sakwę na tytoń. Skóra na tej rzeczy poskładana była w takie falbanki jak u muchomora pod kapeluszem. Karkonosz był ciekaw, co takiego w niej mają.

„To jest harmonia, panie zbójniku, wewnątrz skrywa się muzyka," wyjaśnił mu ktoś z tych ludzi. „Aby nam przy pracy nie było smutno czasami sobie zagramy i zaśpiewamy." Po czym tę rzecz tak rozciągnął, że aż fałdy wyprostowały się i po krainie rozniosła się piosenka.

„Nie macie tam uwięzionych jakichś ptaszków?" spytał podejrzliwie Karkonosz.

„Skądże. Śpiewamy swoimi gębami a harmonia nam do tego przygrywa," wyjaśnił któryś z nich. „ A może zaśpiewa pan z nami, panie zbójniku. Przecież musi być panu smutno samemu w tych lasach."

Karkonosz sam nie wiedział czemu ma się więcej dziwić czy temu instrumentowi, który wygrywa muzykę chociaż nie ma dziobów, czy temu, że ludzie myślą sobie, iż jest rozbójnikiem. Z drugiej strony nie było się czemu dziwić. Nie był ubrany jak na ducha gór przystało. Brodę i wąsy miał rozczochrane jak porosty zwisające z gałęzi drzew, na płaszczu przylepione resztki mchu z łoża, buciory zabłocone od przedzierania się przez torfowiska a na kapeluszu uwił sobie gniazdo gołąb leśny. Może właśnie dlatego drwale zaprosili go między siebie, aby z nimi zaśpiewał. Przecież wyglądał równie biednie jako oni a wiadomo, że biedny biednego nie okradnie a pana by się bali. Dlatego chętnie w tym zbójnickim przebraniu Karkonosz wśród nich został a przy następnej piosence był już z nimi za pan brat. Potem sam sobie rozkazał wpaść do matki pająków by poprosić ją, aby zaszyła dziury w spodniach nicią z pajęczyn. A to dlatego, aby ci dwunodzy nie oczernili go - tak jak się to niekiedy między ludźmi zdarza.

Tłumaczył: Andrzej Magala