BAJKA ZDUŃSKA

Jak diabełek stał się piecuchem

Było to bardzo bardzo dawno temu, kiedy prababcia nie kupowała jeszcze chleba od piekarza, lecz sama piekła bochenki w piecu. O jej, piec rozgrzany na wypiek chleba, wymarzone miejsce na drzemkę. Jankowi było na nim jak u pana Boga za piecem. I w ogóle nie chciało mu się z pieca schodzić i ratować królewnę. Prawdopodobnie od tego czasu mówi się o leniuchach, że są piecuchami. Aleja wam mówię że piecuchowie trudnili się kiedyś przydatnym i uczciwym rzemiosłem. Piecuch był rzemieślnikiem trudniącym się budową, czyszczeniem i naprawianiem pieców, by ludziom dobrze służyły. O takim jednym piecuchu mieszkającym w Karkonoszach teraz wam opowiem.

Ludziom jest w domu przy ciepłym piecu najprzyjemniej, kiedy na zewnątrz panuje pieska pogoda. W Karkonoszach zwykło się mówić na taką pogodą diabelskie wesele. Z bramy piekielnej wyjeżdża diabelski  orszak weselny na wichrowatych koniach, aby diabelscy weselnicy zatańczyli sobie piekielnego oberka na bożym świecie. Gromy im do tego bębnią na wszystkich chmurnych werblach a wichura wyje i pogwizduje do tańca we wszystkich kominach. O rety, kiedy się czarci żenią, świat się miota w piekielne] mocy. Wiadomo, że na taką potańcówką szatani biorą tylko kompanów doświadczonych, znających świat. Niedoświadczonych zostawiają w domu.

Daremnie mały diabełek-czeladnik dopraszał się podczas jednego diabelskiego wesela, aby go również wzięli na ten szatański bal Nie wzięli. Ale diabełek chwycił się ogona wichrowatego konia i w ten sposób przemycił się na ten świat. Leciał z diabelskim orszakiem weselnym nad polami, łąkami, chałupami i dworami. A kiedy szatani rzucili się w wir tańca nad polaną w ciemnym lesie mały diabełek nie utrzymał się i spadł na łeb na szyją. Nic mu się nie stało. Spadł w puszysty Śnieg. Tylko zimno zrobiło mu się tak okrutnie, że mu diabelska sierść stanęła dęba.

„Czy jest to mały jeżyk, czy nie jest to mały jeżyk?" zbójnicy przyglądali się diabełkowi ze wszystkich stron. W tym strasznie zimnym bożym świecie chwycił się nikłej smugi dymu, po której trafił do ogniska zbójników.

„Ma sierść jak jeżyk, oczy świecą jak rysiowi, rogi koźle i śmierdzi na sto wiorst jak tchórz," zbójnicy łamali sobie głowę nad diabełkiem, nie wiedząc, gdzie go zaszeregować. W końcu ich naczelnik zdecydował:

„Nie ma znaczenia, co to jest. Ważne, że jest malutkie i wśliźnie się wszędzie, gdzie wielki zbój nie dostanie się. Wyćwiczymy go sobie do otwieranie komór i spiżami."

I w ten sposób z diabełka czeladnika fachu palacza stał się terminatorem zbójnickiego rzemiosła. Początkowo to terminowanie u zbójników podobało mu się. W zbójnickiej jaskini śmierdziało piekłem jak w domu, w królestwie Lucyfera a zbójnikom było na rękę, że ich podopieczny jest czarny jak sadza i dzięki temu prawie niewidoczny na nocnych zbójnickich eskapadach. Diabełek jeszcze ze szkoły piekielnej pamiętał różne zaklęcia, które teraz bardzo im się przydały. Wystarczyło, że powiedział:

"Abra kadabra szydło dratewka," a żadna dziurka od klucza nie była dla niego zbyt ciasna. W komorach i spiżarniach pachniało zgoła inaczej niż w piekle. U starostów w komorze wisiały kiełbasy i słonina, w młynie pachniały odpustowe i weselne kołacze a w chałupie, gdzie pradziadek wyrabiał i suszył kozie serki na sitach, tak pachniały papryka, czosnek i pieprz, że diabełek aż rozpływał się z rozkoszy;

Ludzie nie mogli wpaść na to, jaki szkodnik rabuje ich spiżarnie a z kurników wybiera jajka i drób. Daremnie nastawiali sidła i pułapki. Diabełek tylko szepnął zaklęcie:

„Sezamie, proso, żyto,  Wpuść mnie i niech nie boli to!"

 

A nastawione wnyki puszczały pazurek lub ogonek diabełka a zbójnicy mogli wypychać worki tym, co znaleźli w komorach.

"Do licha, mamy we wsi cwanego, kutego na cztery nogi rabusia, beształ pradziadek nieznanego nicponia za każdym razem, kiedy znajdywał tylko parę diablich kudłów w zastawionych sidłach z serkami.

„Najprawdopodobniej jest to jakiś strasznie łasy i wielki czarny kocur sądziła prababcia. Postanowili schwytać tego złodzieja. Prababcia, aby zwabić złodzieja napiekła całą plecionkę pachnących kołaczy, a pradziadek przygotował siatkę na swoje serki paliwce. Prababcia wzięła na szkodnika miotłę, pradziadek laskę i zaczaili się.

I doczekali się. Zbliżał się odpust i zbójnikom w czarnym lesie również  zachciało się smakołyków. Posłali więc swego podopiecznego do wsi po łup.

Diabełek szedł, w ciemnościach nie było go widać. Zamruczał swoje zaklęcie: „Abra kadabra szydło dratewka," wśliznął się do komory a nos zaprowadził go wprost do serków śmierdzących kusząco. Jadł z takim apetytem, że aż mu się uszy trzęsły. "A mam cię, łotrowskie kocisko!" krzyknął pradziadek i palnął laską mierząc w błyszczące ślepia.

A prababcia z miotłą wpadła do komory za nim. Diabełek tak cię przeraził, że zapomniał wszelkie zaklęcia i chciał wziąć nogi za pas. Uchylał się przed uderzeniami laski i miotły aż trafił na drzwi do sieni. W sieni był rozpalony piec chlebowy. Diabełek nie czekał i skoczył w płomienie.

Tamtędy dostanie się do piekła. Z paleniska skoczył do komina a kominem na dach. Ale słoneczko rozjaśniło już boży świat, świecąc na błękitnym niebie tak silnie, że diabełek wystraszył się i z powrotem schował w kominie. Kominem spadł do pieca, a z pieca z obłokiem sadzy i popiołu prosto pod nogi prababci. Pradziadek chwycił go za rogi i krzepko trzymał. Ale co z tym fantem?       

Prababcia zamiótłszy popiół i sadze wzięła się za swoją pracę, zastanawiając się stałe nad tym, co z tym czarnym straszydłem zrobić.

„Co by to nie było, jest jeszcze małe," rozważała. Kurcząt, koźląt, cieląt i wnucząt oraz prawnucząt wypielęgnowała więcej niźli miała palców u rąk. Więc nagle żal jej zrobiło się małego diabełka. „Na dwór, na śnieg nie wypędzimy go. A później zobaczy się. Może sobie wezmą go komedianci gdy przyjadą na wiosenny jarmark. Tak czy owak w zeszłym roku zgubił się im, kiedy byli tu ze zwierzyńcem i karuzelą."

„Ale co z nim zrobić u nas w chałupie?" troszczył się pradziadek. „Będzie mi pomagał przy ogniu i z popiołem," zdecydowała prababcia, „ i tak nie rusza się od pieca. Sierść ma jak miotła kominiarska, a chleb piecze się daleko lepiej od kiedy wymiótł nam komin i piec."

I tak się stało. Diabełek przerzucił się z rzemiosła zbójnickiego na zduńskie. A ponieważ był mały i łatwo mieścił się w piecu, wymiatał i naprawiał piece sąsiadom w całej wsi. W ten sposób zaczął trudnić się potrzebną i uczciwą pracą wśród ludzi.

Tyle że kiedy pewnego razu nad wsią przeleciało piekielne wesele, chwycił się znowu ogona wichrowego konia i odleciał z diabelskim orszakiem aż do bram piekieł. Ale biada mu, piekielny odźwierny go do piekła nie wpuścił. „Ten nie jest jednym z nas. Ten pachnie darem bożym!" Po prostu, diabeł podczas swej pracy przy piecu przesiąknął zapachem chleba i chlebem pachniał mocniej niż diablim łotrostwem.

Nie pozostało mu więc nic innego, niż wrócić w góry między ludzi. Nauczył się również mówić po ludzku i innych prac przy piecu. Dosłużył się też przydomku, ludzie zaczęli nazywać go piecuchem. A ponieważ w Karkonoszach psia pogoda, którą tutejsi ludzie nazywają diabelską żeniaczką Jest każdą zimą, dlatego zdunów tam stale Jeszcze nazywają piecuchami.

Tłumaczył: Andrzej Magala