BAJKA PERŁOWA Dlaczego chałupy w górach są jak malowane Stało się to wówczas kiedy z góry rozdawano towar dla tego naszego niższego świata. Wszystkiego mieli dosyć w wielkim nadmiarze i aniołowie łopatami rzucali to na wagą, aby cały świat, nawet w tych najbardziej zapadłych zakątkach sprawiedliwie dostał to, co mu się należało. Ale kiedy ważyli przydział dla Karkonoszy, stał z |odne| strony przy wadze Junak i wrzucał na nią kawały kamienia z młodzieńczą siłą. Przy kupie z lepszym towarem pracował starszy anioł, z ręką trapioną reumatyzmem, łopata była dla niego za ciężka. Nabierał po troszku a kiedy |uż lepszego towaru brakowało dosypywał nasionka kwiatków. To nie podobało się jednej praprababek Uważała to za niesprawiedliwość. I wyprawiła się z koszykiem na plecach tam do góry, aby również o niej przy rozdawaniu lepszego towaru pamiętali. Ale zanim dostała się tam przez góry, wszystkie lepsze towary były już rozdane. W magazynie zostały już tylko antałki kolorów i dzbanek zapachów. Nalali więc babci do kosza to, czego zbywało, aby nie szła z powrotem z pustymi rękoma. Ale koszyk przeciekał, a zapachy i kolory kapały z obłoku na obłok i z górki na górkę. Dlatego do dzisiaj Karkonosze pachną i grają wszystkimi barwami. Sama radość popatrzeć i głęboko oddychać. Nic więc dziwnego, że i Karkonosz chętnie się zatrzyma, by rozejrzeć się po swym zielonym i pachnącym królestwie. Dziwił się jednak dlaczego tylu ludzi jest zgorzkniałych, dlaczego stale uskarżają się na coś, wymyślają komuś i stękają. Pewnego razu zatrzymał się przy chałupie pradziadka, by z nim porozmawiać o tym w cztery oczy. Zastał go stojącego przy taczce, opartego o łopatę i oddychającego jak miech kowalski. „Masz piękne widoki wokół," powiedział Karkonosz do pradziadka, kiedy się już przywitali. „Pięknie to tutaj jest," mruknął pradziadek. „Ale poza tym pięknem są tu tylko same kamienie a z kamienia człowiek dzieciom kaszy nie ugotuje." Karkonosz przewrócił oczyma: „ Nie ugotuje?" To zdziwisz się, co można ugotować z kamieni, które wieziesz w taczce!" Pradziadek pomyślał, że władca gór żartuje, jak to państwo niekiedy robią, kiedy ich nic nie trapi. Ale Karkonosz puścił się do pracy: „Przygotuj trochę drzewa na ogień," rozkazał pradziadkowi. Pradziadek szybko pozbierał parą szczap. Karkonosz położył swój kapelusz do góry dnem jak kociołek na ten stos drzewa i zapalił pod nim ogień swoją fajką. „Daj do kociołka to, co masz na taczce," polecił następnie. Pradziadek włożył do kapelusza gościa parą kamieni jak sobie życzył Karkonosz, i w kociołku za chwilą zaczęło bulgotać i syczeć jak w prawdziwym kotle. Za chwilę kamienie ciekły w nim jak kasza. Pradziadek przyglądał się temu zdziwiony, ale zdania nie zmienił: „No i co z tego, kto to widział, by jadło się kamienną kaszę?" Karkonosz złamał swo|ą fajkę na pół, zamieszał cybuchem kaszę w kociołku, nabrał trochę jak na łyżkę i podniósł do ust. Pradziadek przestraszył się nie na żarty: „Przecież sobie, mości Karkonoszu, oparzycie usta i wąsy!" Ale Karkonosz na cymbuch tylko podmuchał a na drugim końcu z kropelki kamiennej kaszy zrobiła się bańka. „Od teraz to będą wasze knedle," powiedział pradziadkowi. „Ale |eść się tego jeszcze nie da, to by było zbyt łatwe. Ale jak sam wiesz: Bez pracy nie ma kołaczy. Trzeba się jeszcze wokół tego porządnie nabiegać zanim będziecie mieli coś na talerzu." Znowu nabrał kropelkę kamiennej kaszy, wydmuchał bańkę i kręcił nią na wszystkie strony. Bańka wyciągała się na wszystkie strony stale zmieniając kształty. Po chwili miała już głowę i ogonek a zanim zaskoczony pradziadek odzyskał mowę, odleciała na drzewo między ptaszki. Pradziadek roześmiał się: „Panie gospodarzu Karkonoszu, to by mi prababcia dała pięknie w skórę, gdyby jej knedel odleciał od ust między ptaszki!" Ale Karkonosz nie żartował. „Nabierz kropelkę tej kaszy z kamieni, dmuchnij i spróbuj tak jak ja. Jeżeli przy tym będziesz myśleć o otaczającym nas pięknie, zobaczysz, jak piękne rzeczy stworzysz." Pradziadek nie spodziewał się po tym wiele. Pola pełne kamieni a człowieka jeszcze pokłują osty, kiedy stara się zebrać plony bez chwastów. Rozejrzał się wokół siebie i ujrzał tedy szczygła na oście. „No dobra, zrobię sobie szczygiełka," powiedział Karkonoszowi i dmuchał kręcąc na wszystkie strony szklaną bańką jak to robił przed chwilą Karkonosz. No i patrzcie, od cymbucha oderwał się ptaszek. „Przyniosę szczygiełka do domu dziatwie dla zabawy," powiedział Karkonoszowi. Karkonosz go ostrzegł: „Do kieszeni ptaszka nie wkładaj! Ptaszek już nie jest z kamieni, jest ze szkła i należy się z nim obchodzić bardzo ostrożnie." „Zabiorę go do domu z gałązką," powiedział pradziadek. „Kiedy znowu wszystko wokół pokryje śnieg, będziemy mieć w domu na gałązce szklanego ptaszka, aby nie było nam smutno, że wiosna jest jeszcze daleko." Ale nie każdy jest tak zręczny jak pradziadek, aby się mu spod rąk ze szklanej bańki wykluł ptaszek. Więc by to swym karkonoskim potomkom ułatwić, zrobił dla nich formę podobną do tej jaką mają na pierniki piernikarze. W tę formę wdmuchuje się łańcuszki baniek a z nich wiążą i składają się gwiazdki, motylki i przeróżne inne ozdóbki. A z tych później szklarze wyrabiają odświętne ozdoby na świąteczne choinki. Tłurnaczył Andrzej Magala
|
|
|
|
|
|