BUDNIKI małe osiedle leśne nad Kowarami (900-936m n p.m.) składające się zaledwie z 11 budynków pasterskich

 

 

N 50°45.84503', E 15°48.19475'

50°45'50.702"N, 15°48'11.685"E

50.7640839N, 15.8032458E

Budniki. Bez słońca

Na północnym stoku Kowarskiego Grzbietu istniała kiedyś osada Budniki. Składała się z kilkunastu gospodarstw usytuowanych w głębokim leju na zboczu góry.

To położenie zapewniało doskonałe warunki narciarskie, ale powodowało, że od jesieni do wiosny (przez 113 dni) nie docierało tam w ogóle słońce, gdyż zasłaniały je szczyty gór. W miejscowej szkole obchodzono nawet powitanie i pożegnanie słońca. Surowy klimat i bardzo ubogie gleby spowodowały, że osada się nie rozwijała, a po 1945 roku całkowicie się wyludniła. Dziś po Budnikach nie ma prawie śladu.

ARTYKUŁ oz – NaszeMiasto.pl

Budniki - niegdysiejsza kolonia" Kowar

          50°45'50" szerokości geograficznej północnej i 15°48'10" długości geograficznej wschodniej, to w miarę dokładne położenie miejsca w Karkonoszach, które niegdyś zwano Forstbauden. Dziś, już tylko na niektórych mapach turystycznych, teren ten określany jest mianem Budniki, choć żadnych bud tutaj, ani w najbliższej okolicy, nie ma ani śladu. Jednak jeszcze 50 lat temu żyli w tym miejscu ludzie, a historia wznoszących się wokół ich domów, i osady którą tworzyły, sięgała XVII wieku.

         Powstanie tej górskiej wioseczki, jeśli można ją tak nazwać, związane było z najokrutniejszym doświadczeniem ludzkim w nowożytnej Europie, jakim była bez wątpienia wojna trzydziestoletnia (1618-1648). Za jej przyczyną zniszczono setki miejscowości, zabito lub wygnano z domostw miliony ludzi. Uciekinierzy ci często nie mieli dokąd wracać, albo też z innych przyczyn pozostawali na stałe w miejscach swego tymczasowego pobytu. W Karkonoszach zaś, uciekając przed wojną, chroniąc życie i choć część dobytku, kryła się ludność Kotliny Jeleniogórskiej. Góry stały się w owym czasie obszarem bardzo zaludnionym, pomimo, iż warunki egzystencji pozostawały tu niezwykle prymitywne i ciężkie. Ponieważ działania zbrojne, przemarsze wojsk i wszystkie ich następstwa (głód, epidemie itd.) ciągnęły się całe lata, uciekinierzy zakładali w górach tymczasowe siedziby. Część z nich z czasem przekształciła się w stałe osady. Taki właśnie początek miały Budniki, zasiedlone pierwotnie przez uciekinierów z Kowar i najbliższej okolicy.

      Miejsce wybrane na to siedlisko rozciąga się na północnych stokach Kowarskiego Grzbietu. Dziś jest to tylko polana śródleśna, a jednocześnie punkt widokowy, położony na wysokości ok. 850-900 m n.p.m. Przecinają się tutaj dwa szlaki turystyczne: zielony wiodący z Przełęczy Okraj do Wilczej Poręby, zwany też „Tabaczaną Ścieżką", z żółtym prowadzącym z Kowar na Skalny Stół. Wokół rosną tu tylko trawy, drzewa i inna roślinność, a wśród nich słynna lecznicza goryczka trójeściowa (Gentiana asclepiadea). Wykorzystywała ją już od dawna miejscowa ludność, oraz słynni laboranci z Karpacza i Miłkowa, w formie nalewki jako skuteczny lek na dolegliwości żołądkowe (zaburzenia trawienne i brak apetytu). Dziś goryczka ta należy do roślin chronionych. Jej jesienne kwiaty okalały niegdyś pełne życia domy, po których obecnie nie ma śladów.

Początkowo osadę na stokach Kowarskiego Grzbietu zwano Forstbauden, co można przełożyć jako Leśne Budy. Mianem bud określano niegdyś górskie chałupy, służące jednocześnie za mieszkanie i schronienie dla zwierząt gospodarskich, a z czasem i za pierwsze schroniska dla turystów. Jednak po pewnym czasie osadę zaczęto też nazywać Forstlangwasser. Ostami człon tej nazwy - Langwasser, to ówczesna (niemiecka) nazwa przepływającego tędy strumienia, obecnie zwanego Malina. Czasem i cały strumień nazywano Forst Langwasser. Tak więc tę nową nazwę można by oddać jako: Leśny Długi Strumień. Nie była to jednak nazwa ostatnia tego miejsca. Po 1945 roku ochrzczono je mianem Zacisze Leśne. Z czasem w skrócie zaczęto też stosować nazwę Zacisze, a nieco rzadziej i mniej powszechne było określenie „Domy Leśników". Dopiero po ustaleniach komisji nazewniczej, od dnia 13 maja 1949 roku tutejszą osadę nazwano Budniki. Jednak miejscowi i okoliczna ludność, a także wielu turystów, jeszcze długo używała miana Zacisze.

Pierwotna ludność tej osady utrzymywała się początkowo ze zbieractwa. Z czasem ich głównym zajęciem i środkiem utrzymania stała się hodowla bydła i wynikający z niej wyrób serów oraz innych przetworów mlecznych. Dodatkowo część dorabiała jako drwale. Mniej oficjalnie zaś parali się kłusownictwem, jak również przemytem. Ten ostatni proceder rozwinął się jednak dopiero w drugiej połowie XVIII wieku, wymuszony przez zaistniałą sytuację. W 1742 roku Prusy zbrojnie zagarnęły Śląsk, wydzierając go Austrii. W ten sposób w Karkonoszach, wzdłuż ich grzbietu, podobnie jak w większości pozostałych pasmach Sudetów, powstała nowa granica państwowa, a wraz z nią najrozmaitsze bariery celne i ograniczenia w przepływie towarów. Różnice w cenach najrozmaitszych produktów, powstających po obu stronach granicy, i wymierne korzyści, jakie można było osiągnąć na handlu tym towarem, przy trudnej do upilnowania górskiej granicy, stworzyły razem idealne warunki do powstania procederu przemytniczego na szeroką skalę. Rozwijał się on z początku powoli, na wielką skalę dając o sobie znać dopiero na początku XIX stulecia. Przez góry „przerzucano" w pewnym momencie głównie tabakę i tytoń. Śladem po tym jest właśnie nazwa przebiegającej przez Budniki drogi, nie bez powodu, jak widzimy, zwanej „Tabaczaną Ścieżką".

Budniki znajdowały się na terenie dóbr hrabiów Schaffgotschów z Cieplic, podlegając ich jurysdykcji. Administracyjnie, wraz z podobnymi im górskimi osadami, jak Borowice,Wilcza Poręba,Karpacz Górny, tworzyły górską gminę, której       główna siedziba znajdowała się w tym ostatnim, czyli ówczesnym Brűckenbergu. Osady te nosiły wspólną nazwę Gebirgsbauden - Górskie Budy. Od tej też zapewne nazwy utworzono w 1949 roku nazwę Budnik.

     Osada ta nigdy nie była dużą miejscowością. W 1901 roku liczyła sobie zaledwie 42 stałych mieszkańców. W 10 lat później, ok. 1910 roku, ich liczba wzrosła dość znacznie, bo aż o 50%, osiągając chyba najwyższy poziom w dziejach miejscowości, a mianowicie 64 osoby. Przez kolejne trzy dekady osada powoli się wyludniała, by w 1941 roku liczba jej mieszkańców spadła do 34 osób. Odmiennie natomiast przedstawiła się liczba tutejszych budynków. W 1747 roku odnotowano tu 11 chałup, w źródła z 1786 roku mówią o 12 budynkach, zaś w 1847 roku osada osiągnęła swój maksymalny poziom 13 budynków. Na mapie Karkonoszy z 1911 roku (w skali 1:25000) osada Forstbauden rozciąga się na otoczonej lasem sporej polanie, na której w promieniu ok. 600 m rozrzuconych jest 11 zabudowań.

Wiadomo, iż w połowie XIX wieku znajdowała się tu szkoła ewangelicka. Początkowo zajmowała ona tylko jedną izbę, wynajmowaną w prywatnym domu. Z czasem, na przełomie XIX i XX wieku, wzniesiono dla niej odrębny budynek. Stanowił on zresztą w Karkonoszach i chyba na całym Śląsku, swego rodzaju curiosum, służąc niezwykle małej grupce tutejszych dzieci. Np. w 1895 roku do szkoły tej uczęszczało zaledwie czworo uczniów: trzy dziewczynki i jeden chłopiec. Ich nauczycielem był niejaki Liebig. Za to przed budynkiem szkoły znajdował się niewielki, lecz doskonale utrzymany ogródek alpejski, również służący celom edukacyjnym.  Sam budynek szkolny latem, podczas wakacji, zamieniał się w noclegownię dla turystów, masowo podążających tędy z Kowar na Śnieżkę. Rozwój turystyki stał się też w XIX wieku dodatkowym źródłem zarobków dla mieszkańców Budnik.

Coraz liczniejsi turyści sprawili, iż w miejscowości powstały, co prawda niewielkie, lecz aż dwie gospody. Pierwsza z nich, zwana „Zur Forstbaude", otworzona została w 1889 roku przez niejakiego Heina. Jednorazowo mogło w niej zanocować do 16 osób, co stanowiło w ówczesnych warunkach liczbę dość pokaźną. Druga powstała nieco później, a jej właścicielem był Kretschmer. Była to więc „Buda Kretschmera". W obu serwowano głównie miejscowe wyroby mięsne i mleczne, ale nie mogło zabraknąć tak popularnego piwa, jak i innych przekąsek, wytwarzanych i sprowadzanych głównie z Kowar.

Niewiele wydarzeń z dziejów tego przysiółka odnotowały kroniki. Wiadomo, iż dnia 27 lutego 1815 roku zmarł tutaj chałupnik Georg Schűller, który dożył bardzo sędziwego wieku 92 lat. Budniki miały też swoją osobliwość przyrodniczą, która wynikła z ich położenia. Ulokowano je bowiem tuż przy stromych stokach, ocieniających osadę od wschodu i południa. Dlatego też do większości tutejszych zabudowań zimą praktycznie nie docierały promienie słoneczne. Przez 113 dni w roku wszystkie budynki w Budnikach znajdowały się w nieustannym cieniu okolicznych gór. Nic więc dziwnego, iż tutejsza ludność, zwłaszcza zaś dzieci, uroczyście obchodziły pożegnanie (26 listopada) i powitanie (15 lutego) słońca.   Tę osobliwość dostrzegali też niektórzy turyści, których ona tu przyciągała. Stając się też swego rodzaju atrakcją turystyczną.     

       Zimą zaś okolice wabiły niektórych narciarzy, z uwagi na znakomite i długo utrzymujące się warunki śniegowe.

Mieszkanie w Budnikach, zwłaszcza zaś w porze zimowej, nie należało do łatwych. Barwnie przedstawił to w 1821 roku w swym wydanym po polsku przewodniku K. F. Mosch. „Mieszkańcy chat pojedynczych znajdujących się po wyższych wyniosłościach gór, są przeto w zimie prawie przez kilka miesięcy od reszty świata zupełnie oddzieleni, tak iż nic wcale niewiedzą co się z resztą ludzi przez ten czas dzieje; zwłaszcza jeżeli odmiana jaka powietrza nie rozpędzi mglistych chmur, które się tu prawie cała zimę gromadzą. Gdy się trafi, że śmierć w tym czasie zrobi z kogo ofiarę, tedy ciało zagrzebują w śniegu, dopóki się droga w górach nie otworzy, poczem go przenoszą i w cieplejszej ziemi grzebią.  Jednak-że pomimo tak trudnej przeprawy, spuszczają się niektórzy mieszkańcy w niższe okolice, albo też z chaty do chaty wę-drują; i w ten czas często się zdarza, iż nie drzwiami, ale się z domu wychodzi kominem prosto na dach, a stamtąd po wierzchniej skorupie śniegu, zjeżdża się na łyżwach do domu przyjaciela, którego się podobnież kominem odwiedza".

Powojenne dzieje osady nie są zbyt długie i emocjonujące. Może dlatego, iż jak dotąd mało poznane. O zmianach nazw pisaliśmy wyżej. Wiadomo ponadto, iż w pierwszych dniach (może nawet miesiącach) po maju 1945 roku, szukały tu schronienia bandy maruderów wojennych, jak również niemiecki „Wehrwolf", lokując tu jedną ze swych baz. Następnie przeszli w góry szabrownicy, rabując co się dało. Po nich, czasem razem z nimi, przybyła tu również ludność polska w celu zamieszkania. Osada przynależała wówczas do Karpacza. Początkowo, na co wskazuje jedna z ówczesnych nazw osady, zamieszkali tu głównie drwale. Dnia 25 sierpnia 1947 roku w księdze meldunkowej gminy Karpacz wpisano tu przybycie 5 osób, wśród których były cztery kobiety. W 1948 roku księga podatkowa odnotowuje w Zaciszu 22 stałych mieszkańców, zajmujących 12 domostw. Osiem za tych obiektów należało do studenckiej organizacji ,3ratnia Pomoc". Już bowiem w 1946 roku ta niewielka osada stała się prawdziwą wioską studencką. Był to bez wątpienia najbarwniejszy epizod z powojennych dziejów Budnik.

Większość zabudowań osady została już w 1946 roku przekazana Ośrodkowi Wypoczynkowemu Bratniej Pomocy Studentów Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej. Ośrodek ten czynny był praktycznie przez cały rok, przyjmując studentów na turnusach letnich i zimowych. W trakcie trwania tych ostatnich można było nauczyć się jeździć na nartach. Latem przeważały natomiast wycieczki górskie. Kierowano tu głównie studentów, mających za sobą ciężkie przeżycia wojenne, tych którzy przeszli przez obozy koncentracyjne, obozy pracy, doświadczyli głodu, niedostatku, utracili całą rodzinę, lub mieli za sobą inne doświadczenia, odbijające się na ich zdrowie w postaci rozmaitych dolegliwości.

Przebywając w górskich lasach mieli oni dojść do siebie, poprawić swą kondycję zdrowotną i psychiczną. Według zachowanych      świadectw ta swoista rekonwalescencja przynosiła dość dobre rezultaty. Poszczególne domy należące do „Bratniej Pomocy" otrzymały od studentów własne nazwy, jak m.in.: „Rykowisko", „Lelum Pole-lum", „Babiniec". W sumie była to „prawdziwa rzeczpospolita studencka w najdzikszym miejscu Karkonoszy".

Warunki bytowe były wprost spartańskie. Przybywający na rekonwalescencję i odpoczynek przywoził ze sobą własny koc i prześcieradło. Na miejscu otrzymywał jedynie siano w nieograniczonej ilości, na którym należało przygotować sobie posłanie. Łazienek też oczywiście nie było i wszelkie zabiegi higieniczne, łącznie z kąpielą, trzeba było czynić w niezwykle zimnych wodach tutejszego strumienia. W domach nie było żadnego oświetlenia. Elektryczności tu nie doprowadzono, a lampy naftowe były rarytasem, podobnie zresztą jak świece, których użycie, choćby z obawy przed zaprószeniem ognia, było bardzo ograniczone. Świec też zresztą było niewiele. Tak więc siłą rzeczy trzeba było kłaść się spać wraz z nastaniem mroku, za to pobudka zawsze była o świcie.

Kierownikiem ośrodka studenckiego był Eligiusz Bonyk. Rano zrywał on wszystkich z łóżek i prosił na śniadanie. A kuchnię, znajdującą się w budynku dawnej gospody-restauracji, doskonale jak na owe czasy wyposażoną, zaopatrywano znakomicie dzięki paczkom z UNRRA. Jedzenie było więc bardzo pożywne, treściwe i podobno dobrze przyrządzone. Po śniadaniu kierownik Bonyk „wypędzał" z reguły studentów na „oślą łączkę", celem nauki jazdy na nartach. Latem wędrowano po górach, co prowadziło do częstych konfliktów z żołnierzami WOP strzegącymi granicy państwowej. Panowały wówczas bardzo rygorystyczne przepisy dotyczące pobytu w strefie nadgranicznej, a szczególnie w górach. Nie wolno było np. wędrować po zmroku, a praktycznie po godz. 1600. Absolutnie nie wolno było poruszać się bez dokumentów, często specjalnych zezwoleń na pobyt w strefie nadgranicznej. Za to na Śnieżce, na którą często wyprawiano się z Budnik, bez większych problemów można było wstąpić do czeskiego schroniska, i nie tylko napić się piwa, ale i zrobić drobne zakupy. Być może uprawiano też wówczas niewielki przemyt trudnych do zdobycia w kraju artykułów przemysłowych na własne potrze-by.

Wśród braci studenckiej znajdywało się też zawsze kilku kujonów, którzy przywozili ze sobą masę książek. Przez parę dni próbowali się uczyć, znaleźć jakiś cichy kącik do nauki. Z reguły okazywało się jednak, że to jest w Zaciszu niemożliwe. Nic więc dziwnego, iż studenci ułożyli nawet piosenkę o swym ulubionym „Zaciszu":

Zacisze, Zacisze

największe dziwo w kraju -

kto tu dzień wytrzyma,

pójdzie wprost do raju".


W roku 1950 lub 1951 rozpoczęto w okolicach Budnik roboty górnicze, związane z poszukiwaniem rud uranu. Prace te miały charakter tajny. Zapewne z tego powodu zamknięto ośrodek studencki, a wkrótce cała miejscowość „wymarła" w sposób naturalny. Wymazano ją z map i ludzkiej świadomości. Dziś trudno w tym miejscu odnaleźć nawet fundamenty kilkunastu dawnych budynków.

Budniki to jedna z co najmniej kilku siedzib ludzkich, funkcjonujących przez wieki w Karkonoszach, po których dziś nie ma śladów. Niewiele też osób o nich pamięta. Są to osady, o których „zapomnieli" historycy, po których zachowała się skromna i bardzo rozproszona liczba dokumentów. Miejscowości te nie posiadają spisanych swych dziejów.

O ich najczęściej anonimowych mieszkańcach, tworzących pasjonującą historię naszych gór, praktycznie nic nie wiemy. Historię tę należy wydobywać i starać się wpisywać ponownie w „dzieje powszechne" Karkonoszy, aby były one nie tylko pełne, ale i niejednokrotnie ciekawsze. W przypadku Budnik, których założycielami byli przed wiekami kowarzanie, „Kurier Kowarski" starał się rozświetlać już przed laty pewne elementy przeszłości. Wciąż jednak wiemy o tym miejscu niewiele, zbyt mało by uznać badania nad osadą za wystarczające.

 

Artykuł z czasopisma KURIER KOWARSKI październik-listopad-grudzień 2002
Autor Ivo Łaborewicz

Gospoda „Zur Forstbaude", z lewej strony z psem właściciel Gospody

E. Friedrich


(pocztówka ze zbiorów K.S.)