JAK RZEPIÓR WALCZYŁ Z KRÓLEM WÓD

Pewnego razu szedł sobie w poszukiwaniu pracy przez Karkonosze pewien biedny robotnik. Nagle zastąpił mu drogę jakiś wspaniale przybrany jeździec na dzielnym koniu.

- Jestem Rzepiór, Król Gór i pan Karkonoszy – rzekł – i potrzebuję twojej pomocy. Oto wyruszam na ostatni bój z moim wrogiem i rywalem Królem Wód. Pójdziesz ze mną nad jezioro, w którym on przebywa, a gdy ja wejdę do jeziora, aby stoczyć walkę z mym wrogiem, ty potrzymasz mi konia. Bacz jeno, jakie znaki ukażą się na wodzie. Jeśli zaczną się ukazywać czyste pęcherze powietrza, będzie to znak, że przegrywam. Siadaj tedy na mojego konia i uciekaj, jak możesz najdalej. Konia możesz sobie wtedy zatrzymać. Ale jeżeli na wodzie pokażą się krwawe pęcherze, będzie to znak, że jestem górą. Wtedy czekaj na mnie wiernie, a ja ci to sowicie wynagrodzę.

Cóż miał robić biedny robotnik? Choć nieswojo mu było w towarzystwie potężnego ducha, poszedł. Wiedział, że Rzepiór ludziom krzywdy nie czyni, ale potrafi płatać złośliwe figle i nie lubi, gdy go Niemcy Rübezahlem, to jest Liczyrzepą, nazywają. Wkrótce przybyli nad niewielkie, ale bardzo głębokie jezioro. Rzepiór oddał swego konia, a sam śmiało skoczył do wody. Wkrótce też na powierzchni zaczęły się ukazywać krwawe pęcherze, a po jakimś czasie wynurzył się sam Rzepiór, pokrwawiony i zmęczony walką, ale zwycięski.

-No, teraz jestem już jedynym panem i królem tych stron – rzekł – a ciebie za pomoc zaraz wynagrodzę. Weź do torby ten nawóz, który mój koń popuścił i idź w dalszą drogę.

Rzepiór sam pomógł biedakowi naładować torbę końskim nawozem, ten zaś ani się przeciwstawiać nie śmiał, choć rozżalony był i oburzony taką “zapłatą”. Zaledwie się jednak rozstali, wędrowiec nasz ze złością wyrzucił w krzaki całą zawartość torby, a klnąc na niepotrzebną i daremną mitręgę, poszedł szybko swoją drogą. Wieczór już zapadł, gdy wędrowiec postanowił odpocząć i dokładnie oczyścić torbę. Ale jakież było jego zdumienie, gdy w zakątkach torby, gdzie pozostało nieco końskiego nawozu, zobaczył całe garście szczerozłotych dukatów! I tak mu przyszło nie tylko dziękować Rzepiórowi za hojność, ale i własnej lekkomyślności żałować.

Krzysztof Kwaśniewski “Podania dolnośląskie” (1968 r.)