Legenda o karpnickich karpiach
Legenda mówi, że karpnicki zamek wybudowano w średniowieczu. Zamieszkiwały go możne, bogate rody. Jeden z właścicieli zamku sprowadził karpie i zarybił nimi zamkową fosę. Karpie rosły i było ich coraz więcej, a władca nie tylko spożywał je prawie codziennie, ale i sprzedawał jako wyjątkowy smakołyk i rarytas. Przyszła ostra zima, niesprzyjająca wiosna i suche lato. Wieśniacy nie zebrali plonów ze swoich pól, ponieważ wszystkie zbiory spaliło gorące słońce, a to, co zostało, zabrała jesienna powódź. Ludziom w wiosce zajrzał w oczy głód i coraz bliższe stawało się widmo śmierci. Zebrali się wynędzniali chłopi i ustalili, że trzeba iść prosić pana na zamku o pomoc, bo to przecież ich opiekun i obrońca. Jak ustalili, tak uczynili. Ale zawiedli się srodze. Pan wyśmiał ich i odmówił. - Nie na chamskie gardła żywię ryby! Radźcie sobie sami! - krzyczał i odgrażał się pan-- Jeśli któryś z was zbliży się do fosy, porachuję mu kości i zawiśnie na gałęzi! Spadł śnieg i nadeszła sroga zima. Ludzie padali z głodu jak muchy. Dzieci wychodziły do lasu i wygrzebywały spod śniegu i zmarzniętej darni żołędzie, korzonki i wszystko, co można do ust włożyć. Na próżno. Wszyscy chodzili głodni. Którejś nocy jeden z wieśniaków, młody chłopak, który mieszkał z matka pod lasem, nie mogąc patrzeć na cierpienia rodzicielki, zakradł się do zamku i z zamkowej fosy wyłowił dwa dorodne karpie. Przyniósł je do domu i przyrządził w tajemnicy. Jaka to była uczta! Matka od razu poczuła się lepiej, ale gdy pan dowiedział się o czynie chłopca, kazał go powiesić. Na próżno matka płakała i błagała. Sędzia był bezlitosny. Niedługo po śmierci syna zamarła i matka. Od tego czasu nad brzegami fosy przechadzały się przejrzyste postacie i spoglądając w toń wody przemawiały cichym głosem. Którejś nocy pan obudził się w środku nocy. Usłyszał dziwny hałas i plusk. Wyjrzał przez okno i zobaczył, jak tafla wody wrze od wyskakujących z niej ryb. Czym prędzej zbiegł na dół i krzycząc próbował zwrócić ryby. Łapał je za płetwy, ogony, ale one, śliskie i mokre, wymykały się z rąk i oddalały. Dostrzegł nagle tuż przy swojej stopie pięknego, złocistego karpia. Jego oczy płonęły rubinowym blaskiem, a łuski lśniły w świetle księżyca. Pan schylił się i w tej właśnie chwile dziwna siła pociągnęła go w dół. Tracąc równowagę usiłował schwytać przybrzeżne trzciny. Ostatnim przebłyskiem świadomości usłyszał cichy szept: Giń, bezlitosny skąpcze! Rano służba znalazła zdrętwiałego z zimna i posiwiałego pana. Nigdy nie odzyskał sił. Błąkał się nad brzegiem fosy i ciągle z kimś rozmawiał, jakby przepraszał. Którejś nocy zniknął i nigdy nie odnaleziono jego ciała. Mówiono, że pochłonęła go fosa i uwięziła w czarnym mule. Pewnie tak jest, bo nocą słychać tam jęki i płacz, a woda burzy się i srebrnieje od łusek przepływających karpi. Tekst z o ficjalnej strony Karpnik: |
|