Legendy Chojnika

1. O PIEKIELNEJ DOLINIE I BALTARZE SZAFRANKU

2. O DIABLE NA CHOJNIKU

3. O UCIECZCE Z WIEŻY

4.HERB

5. KUNEGUNDA

6. O zakochanym paziu

7. Jagnię

Chojnik - zamek w Sobieszowie

O PIEKIELNEJ DOLINIE I BALTAZARZE SZAFRANKU

W 1241 roku, po przegranej bitwie legnickiej, Tatarzy cofając się napadają na Chojnik. Zamku broni rycerz Baltazar Szafranek wraz z drużyną oraz szukającą schronienia miejcową ludnością.

Wydawało się, że drewniane umocnienia szybko ulegną chmarze oblegających, jednak pod gradem kamieni, smoły i wrzątku, jakimi raczyli obrońcy napastników, Tatarzy zostawiając pod murami stosy poległych zrezygnowali z oblężenia. Padłych żołnierzy wroga zrzucano z południowej ściany urwiska w przepaść. którą Szafranek uznał za najdogodniejsze miejsce dla pochówku niewiernych, zwąc ją piekielną...

Podobno jeszcze przez wiele wieków dochodziły z doliny odgłosy bitwy, jęki rannych oraz rżenie i kwik ginących koni. W późniejszych latach znajdowano tam liczne podkowy tatarskich kucyków.

Nazwa Piekielna Dolina utrzymała się do dnia dzisiejszego.

Powyższy tekst pochodzi z książeczki "Zamek Chojnik" autorstwa Jerzego Czajki. 

O zakochanym paziu

  Wielka to była uroczystość i przepych nie byle jaki roztoczył pan zamku na Chojniku, gdy sam władca, piastowski książę Ludwik III, zjechał doń w odwiedziny ze swego legnickiego dworu. A więc wydano wspaniałą ucztę i zamek ozdobiono, jak tylko można było najpiękniej, a dla rozrywki dostojnych gości dzielni, młodzi rycerze toczyli walki turniejowe, strzelali z kusz do celu, ścigali się na rączych koniach. Piękne damy i dworki miłym okiem patrzyły na te popisy dorodnych młodzieńców, a ich uznanie i uśmiechy były największą dla zwycięzców nagrodą.

Wraz z księciem Ludwikiem przybył na Chojnik i jego paź, Franciszek Chyla. Przybył nie tylko z obowiązku, towarzysząc swemu panu, ale i z ukrytą nadzieją, że uda mu się choć na chwilę zwrócić uwagę tej, którą nad życie od dawna miłował, pięknej Elżbiety, kasztelanki tego zamku. Ale cóż! niełaskawym okiem patrzyła córka wielmoży na tę miłość biednego, choć szlachetnego młodzieńca i tym większy smutek gościł w jego sercu.

Książę wdzięczny kasztelanowi za tak huczne i serdeczne przyjęcie zapragnął także sam przyczynić się do uświetnienia uroczystości. Wśród turniejowych zabaw powstał przeto i rzekł:

- Oto puchar szczerozłoty, a niech go postawią na najwyższym występie zamkowej wieży. Widzę tu wielu mężnych i silnych, który z nich na cześć swej wybranej potrafi wspiąć się na wieżę i puchar przynieść, niech go sobie w nagrodę swej odwagi zatrzyma na własność!

Wielu znalazło się chętnych, aby i przy tym niezwykłym ćwiczeniu spróbować swej siły i zręczności, ale żadnemu z nich nie udało się

dosięgnąć celu.

Wówczas ku stromej ścianie wieży podszedł Franciszek. Zwinnie, jakby niewidzialną liną związany ze ścianą, jął się wspinać po załomach i występach muru i po chwili stał już na najwyższym występie trzymając w dłoni swą nagrodę - złoty puchar. Ozwały się okrzyki podziwu i uznania. A on, wysoko nad widzami stojący, przemówił;

- Niech mi będzie wolno powiedzieć wobec wszystkich to, co od dawna w sercu kryłem: dla jejmościanki panny Elżbiety jest ten puchar, który wart jest jej służyć. A ja chcę już jeno moją miłość śmiercią przypieczętować!

I rzucił się z wysokości, na miejscu śmierć znajdując.

Powyższy tekst pochodzi z książki –

Krzysztof Kwaśniewski - ,, Podania Dolnośląskie” - Wydawnictwo ,,Skrybaca” -  Wrocław 1999

O DIABLE NA CHOJNIKU

Każdemu diabłu zależy na ludzkiej duszy i ma obowiązek przypisany bodaj jedną dostarczyć do piekła. Obowiązek przypisać łatwo, wykonać trudniej. Nawet najzatwardzialsi grzesznicy wzywają Boga w ostatniej godzinie. A z Bogiem sprawa nie taka znów prosta... Tedy nie pozostaje nic innego jak upolować duszę za życia jakiegoś nieszczęśnika... Jakoż istotnie trafił się pan na Chojniku. Człek możny, bogaty, któremu wszystko wiodło się w życiu i marzeniem którego było, by pozostawić po sobie dzieło tak olbrzymie, jakiego dotychczas nikt nie dokonał...

Czyż trzeba lepszej okazji dla diabła? Zjawił się i zaoferował swoje usługi. W zamian za duszę gotów był podjąć się każdego dzieła. - Pan na zamku zapragnął, by w ciągu jednej nocy powstał most tak wielki, jakiego dotychczas nie widziano.

- Most? Tylko? - A dokąd ma prowadzić?

- Od zamku aż na szczyt Żarów.

- Bagatela... - westchnął diabeł - lecz czego się nie robi dla spełnienia obowiązku... Stawiam jednak pewien warunek: w trakcie pracy nie śmie zapiać żaden kur. Dobili targu. Z rozkazu kasztelana wyrżnięto wszystkie koguty w okolicy.

W trakcie ptasiej rzezi, kucharka zdjęta litością nad starym kogutem, któremu przez długie lata udało się uniknąć końca żywota w garnku, ukryła go w pierzynie własnego łóżka.

Nadeszła noc. Diabeł rozpoczął dzieło. Postawił kilka przęseł mostu i ocierając pot z czoła zbliżał się do końca pracy, zawczasu rozkoszując się wyrazami uznania, jakie z pewnością czekały go od piekielnej starszyzny. Zamkowa kucharka zmordowana skubaniem zarżniętego ptactwa spała snem sprawiedliwym, aczkolwiek niespokojnym, gdyż ukryty w pierzynie kogut łaskotał ją piórami. W pewnej chwili śpiąc, chwyciła go za skrzydła i wyrzuciła z łoża.

Uradowany odzyskaną swobodą kogut wyskoczył z kuchni na dziedziniec i zapiał radośnie na całe gardło. W tym momencie ustała czartowska moc, budowla runęła zaścielając głazami Piekielną Dolinę.

Powyższy tekst pochodzi z książeczki "Zamek Chojnik" autorstwa Jerzego Czajki.

Herb

Pewien biedny pastuszek spod Chojnika , jako giermek rycerza uczestniczył w wyprawie cesarza Fryderyka Barbarossy przeciw Saracenom. Gdy podczas bitwy zabito pod cesarzem konia i sam władca dostał się do niewoli pastuszek Schaffgotsch przedarł się przez szeregi wroga i uwolnił cesarza. Po odniesionym zwycięstwie cesarz kazał stawić się giermkowi, aby uścisnąć mu dłoń. Ten odrzekł, iż najpierw musi obetrzeć ze krwi swą prawicę. Gdy to uczynił na zbroi pozostały cztery czerwone pasy. Cesarz uścisnął mu dłoń , uczynił go hrabią, oddał mu w posiadanie górę Chojnik, na której miał zbudować zamek, oraz całą krainę, którą ze szczytu można było objąć wzrokiem. Nadał mu także herb z czterema czerwonymi pasami.

Najsławniejszym z panów Chojnika był Hans Ulrich Schaffgotsch, który przez  małżeństwo z księżniczką Barbarą Agnieszką skoligacił swój ród z Piastami.  Hans Ulrich urodził się na zarnku Gryf. W wieku 16 lat  objechał połowe Europy. Był we Włoszech, Francji, Hiszpanii, Anglii, Flandrii i Niemczech.  Już jako dojrzały mężczyzna lubił urządzać wspaniałe, wystawne uczty. Brakowało mu zaledwie kilku lat do czterdziestki, kiedy na jedno z urodzinowych przyjęć zaprosił na Chojnik kilkudziesięciu przyjaciół. Był wśród nich pastor Andrzej Tym z Podgórzyna. Duchowny interesował się astrologią, sporządził   więc dla Schafgotscha horoskop, który miał być urodzinowym prezentem.

- Zginiesz przez zimne żelazo, panie - oświadczył pastor wręczając hrabiemu horoskop. Przy stole na chwilę zrobiło się nieswojo, ale po kilku minutach wszyscy zaczęli się śmiać.

- Co za bzdury - stwierdził Schaffgotsch. Długo studiował prawo nie wierzył więc w żadne siły nadprzyrodzone, ani wpływy gwiazd - Skoro wszystko zapisane jest w niebie, to niech pastor wykreśli horoskop dla jagnięcia, które zaraz wniesie służba.

Duchowny z początku się obraził. Tłumaczył, ze wykres astrologiczny można sporządzić tylko dla człowieka. Panie jednak bardzo nalegały, a czego nie robi się dla kobiet. Pastor poprosił więc o datę i miejsce urodzenia jagnięcia, coś popisał, policzył i wydał wyrok; zwierzę zostanie pożarte przez wilka. Hrabia Schaffgotsch wybuchnął śmiechem. Godzinę temu wydał przecież rozkaz, aby jagnię podać wieczorem do stołu. Zgromadzonym gościom długo jednak przyszło czekać na pieczeń. Kiedy służba nie przynosiła obiecanego jagnięcia, zdenerwowany hrabia zażądał od kucharza wyjaśnień. I co się okazało? Jagnię rzeczywiście zjadł wilk.

Często tak się zdarza, że przestajemy zauważać coś co stoi w naszym domu od wielu, wielu lat. Podobnie było na Chojniku. W latach, kiedy rządził tu Hans Ulrich Schgaffgotsch w kuchni trzymano nieszkodliwego wilka, który był używany do kręcenia rożna. Nikt nie zwracał na niego uwagi, wszyscy byli do wilka przyzwyczajeni jak do psa. Akurat w urodziny hrabiego, zwierzę również postanowiło sobie urządzić ucztę. Najbliższym daniem było pyszne jagnię. Oczywiście przepowiednię pastora i wydarzenie w kuchni można było uznać za niezwykły zbieg okoliczności, hrabia Schaffgotsch jednak się przeraził. I słusznie. W 1634 roku posądzony o spisek przeciwko cesarzowi został aresztowany, a w lipcu 1635 ścięty w Ratysbonie.

Powyższy tekst pochodzi z książki –   Joanna Lamparska  “Tajemnice  Zamki Podziemia - Przewodnik jakiego nie było”  - ASIA PRESS - Wrocław 1998

O UCIECZCE Z WIEŻY

 Rycerz Nandzik nazwał grabieżcą i ciemiężycielem poddanych, grafa Krzysztofa Schaffgotscha. Obrażony tym pan na Chojniku poprzysiągł Nandzikowi zemstę. Rozkazał ująć śmiałka, osadzić w baszcie i nie uwolnić żywego.

   Daremnie żona nieszczęśnika parokrotnie błagała grafa o litość dla męża. Uzyskała jedynie, zgodę by raz w tygodniu przynosił Nandzikowi bochen chleba, gdyż graf nie zamierzał karmić więźnia. Liczył przy tym, że przy tak skromnym pożywieniu męczarnie pozbawionego wolności rycerza będą o wiele dłuższe.   

Niewiasta kornie podziękowała, a nazajutrz zjawiła się z wielkim bochenem chleba, w którym ukryła pilnik i linę.

   Pewnej burzliwej nocy, więzień przepiłował okienna kratę celi, zjechał po linie z baszty, przeszedł mur zewnętrzny i uciekł.

   Do dnia dzisiejszego w jednym z okien baszty widać wyłamaną kratę.

Powyższy tekst pochodzi z książeczki "Zamek Chojnik" autorstwa Jerzego Czajki.

DWA DOŁKI ( o Kunegundzie)

Nie opodal starego traktu z Jeleniej Góry do Szklarskiej Poręby, tuż nad Sobieszowem, na wysokiej skalistej górze, wznosi się dawny, pamiętający jeszcze odległe czasy średniowiecza, górski zamek Chojnik. Warownię tę kazał postawić Bolko II Mały, ostatni z piastowskich książąt świdnicko-jaworskich. Zbudowano ją w latach 1353 - 1364.

Później groźne to zamczysko wielokrotnie powiększano i przebudowywano. Powstały pokaźne dziedzińce oraz solidne obwodowe mury, okalające całe założenie. Niestety, 31 sierpnia 1675 roku, zamek, który przetrwał najcięższe wojny i nigdy nie był zbrojnie zdobyty, spłonął od uderzenia pioruna i od tej pory znajduje się w trwałej ruinie. Jedynie w 1848 roku w części pomieszczeń warowni urządzono niewielkie schronisko turystyczne.

* * *

W XIV stuleciu na chojnickim zamku żyła piękna panna z możnego rycerskiego rodu. Wieści o nieprzeciętnej krasie Kunegundy (bo takie miała imię) rozchodziły się nie tylko po całej ziemi śląskiej, lecz docierały także do innych, nieraz nader odległych krajów.

Toteż wielu dzielnych rycerzy starało się o jej rękę, jednak dziewica kapry­siła i każdemu zalotnikowi, który wyrażał wobec niej poważniejsze zamiary, stawiała tylko jeden, ale za to bardzo trudny do spełnienj warunek:

- Kto pragnie zostać moim mężem - mówiła - musi bez szwanku przejechać konno dookoła po zewnętrznym murze obronnym otaczającym zamek.

Masywny ten mur wznosił się również od strony południowej prawie na samym skraju przepastnej, liczącej kilkaset stóp głębi, zwanej Piekłem (dziś nosi ono miano Piekielnej Doliny).

Aliści żadnemu z najodważniejszych nawet rycerzy, którzy zdecydowali się na tę niebezpieczną konną "przejażdżkę", nie udało się pomyślnie jej zakończyć. Pod tym czy owym nagle spłoszył się rumak, niejeden sam dostał zawrotów głowy od dużej wysokości, innemu obsunął się jakiś kamień spod kopyt wierzchowca. Toteż niejeden z nich przypłacił nadmierną śmiałość młodym życiem, spadając razem, z koniem do skalnej otchłani.

Jednakże tak prawdę powiedziawszy, spora liczba konkurentów zwłaszcza tych o nieco trzeźwiejszych głowach, przeważnie trochę starszych wiekiem, w ogóle nie podejmowała tej karkołomnej próby i - o ile tylko pozwalała na to dworska etykieta - szybko wyrzekała się chęci poślubienia dumnej dziewicy, starając się czym prędzej wydostać w normalny sposób poza mury aż nazbyt zdziwaczałego zamczyska.

Mijały tymczasem lata.

Serce starzejącego się ojca (matka odumarła córkę już w dzieciństwie), bezgranicznie kochającego jedyne swe dziecię, nie wytrzymało napięcia i pękło z bezsilnej rozpaczy.

Odtąd osierocona Kunegunda zawzięła się w swym uporze jeszcze bardziej. Ulubioną jej rozrywką i uciechą stały się coraz częstsze polowania na grubego zwierza, urządzane w asyście licznych dworzan w okalających zamczysko gęstych, karkonoskich puszczach.

Mimo to lata szybko upływały nadal.

Aż pewnego razu, wczesnojesienną porą, na zamek przybył jakiś wielki, niemłody rycerz i pozostał tutaj przez kilka następnych dni w gościnie. Kunegundzie. która nie tak dawno temu w zupełnej ciszy obchodziła swe trzydzieste urodziny, kawaler z miejsca przypadł do smaku. Krótko mówiąc, leciwa już panna zakochała się w nim na serio i była gotowa zgodzić się na ślub nawet bez żadnych warunków, chociaż fałszywa duma nie pozwalała jej głośniej o tym mówić. Ostatecznie co do swego uczucia względem rycerza upewniła się podczas wspaniałej, wieczornej uczty, którą poleciła wydać na cześć dostojnego gościa.

Przybysz zaś nazajutrz z samego rana kazał służbie osiodłać swego najlepszego rumaka i mimo zalegającej wokół zamkowej góry dość gęstej mgły (a może właśnie dlatego?) wyruszył na nim, śladem swoich licznych poprzedników, w objazd po otaczających warownię murach.

Kunegunda, która bacznym wzrokiem śledziła niemal każdy dotychczasowy ruch rycerza, przyglądała się niecodziennej jeździe z okna zamkowej wieży, chociaż obłoki szybko przesuwającej się mgły niekiedy przysłaniały widok.

"Przejażdżka" zakończyła się pełnym sukcesem. Zamkowi ludzie tłumnie wylegli na dziedziniec. Na spotkanie z nadjeżdżającym bohaterem pospieszyła też czym prędzej uradowana pani zamku. Rycerz Jednak spojrzawszy na nią surowym wzrokiem powiedział:

- Pani, mnie nie potrzebna twoja ręka. Jestem landgrafem Turyngii i mam tam damę swego serca. Mury zaś objechałem jedynie dlatego, żeby wreszcie skończyć z narażaniem życia dzielnych kawalerów, w czym się tak bardzo lubujesz.

To rzekłszy, ukłonił się po rycersku, wspiął konia i skierował się prosto ku wjazdowej bramie. Za nim ruszyla gromadka jego służby. Skamieniała ze złości butna Kunegunda odczekala aż ostatni z grafowskiej czeladzi opuści zamek, po czym udała się ociężałym krokiem na wieżę warowni i - nie mogąc znieść hańbiącego poniżenia - rzuciła się z okna w spowitą mgłami przepaść.

 

* * *

Tak zaś opisał to "romantyczne" zdarzenie Bogusz Zygmunt Stęczyński (1814-1890), galicyjski ukladacz rymów, który w latach 1844-1851 poznawał śląską ziemię, przemierzając ją wzdłuż i wszerz na własnych nogach.

"A przewodnik powiada, że niegdyś dziewica

Imieniem Kunegunda, powabnego lica,

Wzdychająca do przyjaźni, o związku marzyła,

Lecz była opryskliwa i obmowna była.

Niejednemu z młodzieży odsuwając ręki,

Zyła sobie samotnie - aż gdy zgasły wdzięki,

Ujrzała się wzgardzoną, na twarzy zmarszczoną,

A przecie, chociaż w wieku, chciała być lubioną,

Lecz gdy nadzieja losu jej nie odmieniła,

Z okna skoczywszy w przepaść, życie zakończyła!"

(Śląsk, Wroctaw 1949, s. 62)

Do dziś na jednej ze skał, u stóp wysokiej zamkowej wieży, widoczne są dwa regularne, dość spore wgłębienia.

Według przekazów współczesnych tym tragicznym wydarzeniom naocznych świadków (między innymi samego sudeckiego Ducha Gór) są to ślady pośladków rosłej Kunegundy, która właśnie w tym miejscu miała spaść na skałę, a - zgodnie z prawami fizyki - w dół leciała najcięższą częścią swego ciała.

Teraz dopiero w pełni możemy pojąć, dlaczego bohaterski rycerz nie przyjął ręki Kunegundy. Po prostu najzwyczajniej... stchórzył (mimo że był Niemcem!), a nie zaś wzgardził -jak chciała całą sprawę zatuszować ludowa opowieść. Zresztą domyślała się tego chyba i sama nieszczęśliwa dziewica, której - niestety - hojna natura nie poskąpiła tuszy.

Oczywiście, mnie przy tym wszystkim nie było, toteż całkiem dokładnie nie wiem, co się wtedy właściwie na Chojniku wydarzyło.

W XIV stuleciu na chojnickim zamku żyła piękna panna z możnego rycerskiego rodu. Wieści o nieprzeciętnej krasie Kunegundy (bo takie miała imię) rozchodziły się nie tylko po całej ziemi śląskiej, lecz docierały także do innych, nieraz nader odległych krajów.

Toteż wielu dzielnych rycerzy starało się o jej rękę, jednak dziewica kapry­siła i każdemu zalotnikowi, który wyrażał wobec niej poważniejsze zamiary, stawiała tylko jeden, ale za to bardzo trudny do spełnienj warunek:

- Kto pragnie zostać moim mężem - mówiła - musi bez szwanku przejechać konno dookoła po zewnętrznym murze obronnym otaczającym zamek.

Masywny ten mur wznosił się również od strony południowej prawie na samym skraju przepastnej, liczącej kilkaset stóp głębi, zwanej Piekłem (dziś nosi ono miano Piekielnej Doliny).

Aliści żadnemu z najodważniejszych nawet rycerzy, którzy zdecydowali się na tę niebezpieczną konną "przejażdżkę", nie udało się pomyślnie jej zakończyć. Pod tym czy owym nagle spłoszył się rumak, niejeden sam dostał zawrotów głowy od dużej wysokości, innemu obsunął się jakiś kamień spod kopyt wierzchowca. Toteż niejeden z nich przypłacił nadmierną śmiałość młodym życiem, spadając razem, z koniem do skalnej otchłani.

Jednakże tak prawdę powiedziawszy, spora liczba konkurentów zwłaszcza tych o nieco trzeźwiejszych głowach, przeważnie trochę starszych wiekiem, w ogóle nie podejmowała tej karkołomnej próby i - o ile tylko pozwalała na to dworska etykieta - szybko wyrzekała się chęci poślubienia dumnej dziewicy, starając się czym prędzej wydostać w normalny sposób poza mury aż nazbyt zdziwaczałego zamczyska.

Mijały tymczasem lata.

Serce starzejącego się ojca (matka odumarła córkę już w dzieciństwie), bezgranicznie kochającego jedyne swe dziecię, nie wytrzymało napięcia i pękło z bezsilnej rozpaczy.

Odtąd osierocona Kunegunda zawzięła się w swym uporze jeszcze bardziej. Ulubioną jej rozrywką i uciechą stały się coraz częstsze polowania na grubego zwierza, urządzane w asyście licznych dworzan w okalających zamczysko gęstych, karkonoskich puszczach.

Mimo to lata szybko upływały nadal.

Aż pewnego razu, wczesnojesienną porą, na zamek przybył jakiś wielki, niemłody rycerz i pozostał tutaj przez kilka następnych dni w gościnie. Kunegundzie. która nie tak dawno temu w zupełnej ciszy obchodziła swe trzydzieste urodziny, kawaler z miejsca przypadł do smaku. Krótko mówiąc, leciwa już panna zakochała się w nim na serio i była gotowa zgodzić się na ślub nawet bez żadnych warunków, chociaż fałszywa duma nie pozwalała jej głośniej o tym mówić. Ostatecznie co do swego uczucia względem rycerza upewniła się podczas wspaniałej, wieczornej uczty, którą poleciła wydać na cześć dostojnego gościa.

Przybysz zaś nazajutrz z samego rana kazał służbie osiodłać swego najlepszego rumaka i mimo zalegającej wokół zamkowej góry dość gęstej mgły (a może właśnie dlatego?) wyruszył na nim, śladem swoich licznych poprzedników, w objazd po otaczających warownię murach.

Kunegunda, która bacznym wzrokiem śledziła niemal każdy dotychczasowy ruch rycerza, przyglądała się niecodziennej jeździe z okna zamkowej wieży, chociaż obłoki szybko przesuwającej się mgły niekiedy przysłaniały widok.

"Przejażdżka" zakończyła się pełnym sukcesem. Zamkowi ludzie tłumnie wylegli na dziedziniec. Na spotkanie z nadjeżdżającym bohaterem pospieszyła też czym prędzej uradowana pani zamku. Rycerz Jednak spojrzawszy na nią surowym wzrokiem powiedział:

- Pani, mnie nie potrzebna twoja ręka. Jestem landgrafem Turyngii i mam tam damę swego serca. Mury zaś objechałem jedynie dlatego, żeby wreszcie skończyć z narażaniem życia dzielnych kawalerów, w czym się tak bardzo lubujesz.

To rzekłszy, ukłonił się po rycersku, wspiął konia i skierował się prosto ku wjazdowej bramie. Za nim ruszyla gromadka jego służby. Skamieniała ze złości butna Kunegunda odczekala aż ostatni z grafowskiej czeladzi opuści zamek, po czym udała się ociężałym krokiem na wieżę warowni i - nie mogąc znieść hańbiącego poniżenia - rzuciła się z okna w spowitą mgłami przepaść.

Powyższy tekst pochodzi z książki "Legendy zamków śląskich" autorstwa Juliana Janczaka. Prawa do rozpowszechniania, powielania i kopiowania należą do wydawnictwa Erechtejon i Anny Janczak.