Nisza Niwalna BIAŁY JAR

Słownik geografii turystycznej Karkonosze

 

mini opis

NAJWIĘKSZA TRAGEDIA Górska  w Polsce   

      text 2    text3  text4


Nazwę tę nosi wielka nisza niwalna, będąca zaczątkiem niewykształconego w pełni kotła polodowcowego. W górnej części Biały Jar rozdziela się na dwa skaliste wąwozy, w których do lata utrzymuje się śnieg — stąd jego nazwa. Trawiaste, wilgotne zbocza pokrywają bujne ziołorośla z zespołami miłosny szaro-listnej i lepiężnika białego. Zimą Biały Jar bywa lawiniasty.W dniu 20 marca 1968 z niszy zeszła potężna lawina śnieżna, ok. 600 m dł, 80 m szer., z czołem wysokim na 12 m, która zasypała 19 osób

BIAŁY JAR

 Seifengrube, Czarci Jar, Biały Jar.

 Wyraźnie wykształcona, nisza niwalna w pn. zboczu >> Równi pod Śnieżką, będąca zaczątkiem kotła polodowcowego. Strome, trawiaste zbocza w górnej części porozcinane są żlebami w grubej pokrywie zwietrzeliny granitowej.

Zbocza porastają płaty kosodrzewiny i skarłowaciałe świerki. W B. J. występują bogate zespoły ziołorośli zdominowane przez miłosne górską (Adenostyles alliariae), modrzyka górskiego (Mulgedium alpinum) i borówkę czernicę (Vaccinium myrtillus). Górne krawędzie B. J. sięgają wys. 1350-1370 m, dno leży na wys. 1150-1200 m. B. J. stanowi obszar źródliskowy >> Złotego Potoku. Do 1945 r. jego część była pomnikiem przyr., ob. w całości leży w rez. ścisłym KPN. B. J. jest znany z długiego zalegania pokrywy śnieżnej. Na jego górnej krawędzi tworzą się ogromne nawisy śnieżne, co powoduje, że jest jednym z najbardziej lawiniastych i niebezpiecznych miejsc w polskich górach.

 W B. J. prowadzono w średniowieczu poszukiwania złota, o czym świadczy m.in. nazwa potoku. W 1. 1827- 32 prowadzono roboty górnicze w 2. szybach: "Gustav" i "Heinrich", które osiągnęły po kilkadziesiąt m głęb. Wydobywano z nich galenę z domieszką srebra i minimalnych ilości złota.

W dniu 20.03.1968 r. w B. J. zeszła ogromna lawina śnieżna o dł. ok. 600 m, szer. 80 m i grub. 12 m, która zasypała grupę turystów trawersujących B. J. nieoznakowanym skrótem. Zginęło wówczas 19 osób. Była to największa tragedia górska w Sudetach.

 Przy zakręcie >> Śląskiej Drogi u wylotu B. J. ustawiono pomnik z granitowych głazów upamiętniający ofiary lawiny z 20.03.1968 r. Wkrótce po ustawieniu kolejna lawina zniszczyła go. Zachowały się tylko resztki cokołu i model pomnika umieszczony w siedzibie Karkonoskiej Grupy GOPR w Jeleniej Górze. Tablica z pomnika znajduje się w Muzeum KPN w >> Sobieszowie.

 B. J. jest w zimie wybitnie niebezpiecznym terenem i wszelkie przejścia w jego otoczeniu są wówczas zamknięte. U wylotu B. J. przebiega Śląską Drogą czarny szlak z >> Karpacza na Równię pod Śnieżką. Od resztek pomnika odchodzi letni szlak żółty do >> schr. Strzecha Akademicka. Pow. górnej krawędzi B. J., skrajem Równi pod Śnieżką, prowadzi zimowy szlak narc. z >> Kopy do Strzechy Akademickiej.

tekst z   ,,Słownik geografii turystycznej Sudetów-Karkonosze" pod redakcją Marka Staffy

Dnia 20 marca 1968 r. do Białego Jaru zeszła wielka lawina śnieżna o długości 600 m., szerokości 80 m., a grubości dochodzącej do 12 m. Na jej drodze znalazła się wycieczka złożona z 14 Rosjan, 6 obywateli Niemieckiej Republiki Demokratycznej i czterech Polaków. Wszyscy porwani zostali przez zwały śniegu. Przybyli wkrótce na pomoc ratownicy z Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, czeskiej Horskiej Slużby, żołnierze WOP i wielu innych ochotników, wydobyli pięć ciężko rannych osób, których natychmiast odtransportowano do szpitala. Pozostałych 19 turystów zginęło na miejscu. Była to największy tragiczny wypadek w Sudetach i polskich górach w ogóle, a także największa akcja ratunkowa, jaką tutaj zorganizowano. Prowadzono ją nieprzerwanie od godz. 11.15 dnia 20 marca do godz. 18.00 dnia 23 marca. Wzięło w niej udział 1.000 ratowników. Tragedia ta wstrząsnęła opinią w całym kraju, i nie pozostała bez echa w państwach, z których pochodziły jej ofiary. Dla uczczenia ich pamięci postawiono w Białym Jarze pomnik, który jednak w kilka lat później został porwany przez kolejną lawinę. Dzisiaj tablicę z tego pomnika można oglądać w Muzeum Karkonoskiego Parku Narodowego w Jeleniej Górze - Sobieszowie.

tekst ze strony internetowej  http://www.strzelec.wczasy.pl/karkonosz/karkona/karkona.html

 

Lawina stulecia - Biały Jar, 20 marca 1968 r.

     Nasz turnus rozpoczął się dn. 18.03.1968 r. Jechałyśmy z siostrą z brudnej rozchlapanej deszczem Łodzi, spragnione naturalnego, zdrowego wypoczynku po całorocznej, wyczerpującej pracy. Bierutowice tonące w puszystym białym śniegu, wydały nam się krainą z baśni. Po bardzo miłym przyjęciu przez pana Kierownika H. Gutmańskiego i rozlokowaniu się w DW "Leśny Zamek 3" – byłyśmy spokojne o nasz urlop – wierzyłyśmy, że będzie udany...

     Trzeci dzień powitał nas piękną pogodą. Słońce roziskrzało intensywną biel śniegu, zapraszało wprost na wędrówkę. W czasie śniadania uzgodniłyśmy, że najlepiej będzie, gdy pójdziemy gdzieś wyżej, skąd będzie można ogarnąć okiem jak największą część Doliny Jeleniogórskiej i okolicznych gór. Najdogodniejszym punktem wydała nam się Kopa, w dodatku zachęcał wyciąg. Niestety okazało się, że był nieczynny, jak opiewała kartka w okienku kasy, z powodu silnego wiatru.

     Znając dobrze Tatry, gdzie bywałyśmy na urlopach przez wiele lat z rzędu, o każdej porze roku, zdecydowałyśmy się iść na Kopę (1375 m). Z przewodnika "Karpacz i okolice" Tadeusza Stecia wiedziałyśmy, że prowadzi tam szlak, zwany „Drogą Śląską", czarno znakowany. Autor określał drogę jako łatwą. Taka też nam się wydała. Idąc przez las czułyśmy wiatr, ale przecież nie taki znów duży. Widocznie więcej osób doszło do podobnego wniosku, bo równocześnie z nami ruszyła grupa narciarzy, przed którymi też było już kilka osób.

     Szło się świetnie. Co prawda żal nam było słońca, bo drogę ocieniał las, ale tym bardziej cieszyłyśmy się na to, jak pięknie będzie w górze – ta biel śniegu, słońce. Do poręby droga była szeroka, można było iść grupkami. Wymijałyśmy się często z narciarzami, jak wynikało z ich rozmów – Niemcami. Dalej za szeroką polaną po prawej stronie droga zwęziła się, śniegu było więcej tak, że trzeba było iść gęsiego. Podejście stało się bardziej strome, ale za to białe szczyty oraz zbocze Złotówki zachęcało do wytrwałego marszu. Wyobrażałyśmy sobie jak piękny widok będzie z samego szczytu ścieżki, która widocznie skręcała w lewo.

     Niemcy zmęczeni niesieniem nart pozostali w tyle. Nadchodziły następne grupki ludzi. Tymczasem od zbliżających się zboczy Białego Jaru dmuchnął silniejszy wiatr sypiąc w oczy zmiecionym śniegiem. Ścieżka była coraz bardziej stroma. Po lewej stronie jeszcze las, ale po prawej skraj ścieżki oblodzony, ogołocony przez wiatr. Niżej coraz bardziej stromo opadał wąwóz Złotego Potoku. Rosły w nim drzewa – ale to wszystko w dole. Nasza ścieżka przestała być gościnną drogą do krainy słońca – stała się półką brzegu wąwozu. Wiatr utrudniał poruszanie się.

     Para młodych ludzi idąca cały czas przed nami wróciła. Wróciło też kilka osób idących przed tą parą. Ale z dołu idą nowi. Tym razem Rosjanie. Nie boją się śliskiej ścieżki, nie odpycha ich silny wiatr. Są młodzi – ciekawi. Obcy, nowy i piękny kraj, trzeba zobaczyć jak najwięcej. Schodząc ze ścieżki przepuszczamy ich – im się śpieszy. Jedna z dziewcząt prosi kolegę by zaśpiewał. Wiatr zagłusza melodię. Posuwamy się dalej, trzeba się schylić, aby być jak najmniejszym punktem oporu dla wiatru – jest tak silny, że chwilami odpycha w tył. Jednakże zakręt już bliski. Znowu stajemy, znowu przysuwamy się do ośnieżonego zbocza, bo mijają nas dwie dziewczyny – Rosjanki i trzech starszych panów.

     Jesteśmy zmęczone. Nastrój krajobrazu, tak radosny początkowo, zmienia się w groźny. Siostra stwierdza, że dalej nie chce iść. Ten wiatr tak dmie, wyje, a tu bardzo stromy spadek. Proszę ją, żeby jeszcze tylko tych kilka kroków – tylko do zakrętu, który jest tuż, tuż przed nami. Znowu krok – przed nami plecy ostatniego z mężczyzn widzimy na tle zakrętu!

     W tej samej chwili zadymiło, szurnęło mocno śniegiem! Całe zbocze przed nami rusza, rusza cała ściana śniegu wprost na nas! Skaczemy w lewo, w kierunku drzew. Siostra krzyczy:

     – Lawinaaa!!!

     – Do drzew! Trzymajmy się!!!

     Śnieg sypki, sięga za kolana, zdołałyśmy zrobić dwa kroki, a już zakręt – cel naszej drogi – piętrzy się górą olbrzymich pryzm. Obok tuż tuż, suną w wąwóz (głębokość ok. 20 m) masy śniegu. Na naszych oczach przestaje on istnieć. Bezgraniczne przerażenie i myśl – a co z ludźmi, którzy parę sekund temu byli przed nami!!?

     Raptem widzimy jak z drugiej strony wąwozu, z wolniej już płynącej lawiny, wyłania się człowiek, chwiejnie poruszając się, w stale jeszcze ruchomym śniegu. Z dołu dobiegają dwie młode dziewczyny. Wszystkie cztery wrzeszczymy do niego – W górę!!! W górę!!! Naturalnie on nic nie słyszy, porusza się nadal w dół, niknie za drzewami.

     Wiatr wyje teraz przeraźliwie. Zagłusza wszystko. Nagle, obok nas, z góry, wyskakuje mężczyzna. W jesionce, bez buta. Orientujemy się, że to jeden z Rosjan, którzy nas mijali – Jest cały!!!

     – Gdzie reszta!!? – wrzeszczymy. Odpowiada i powtarza to kilka razy:

 

     – Ja adin!!! Ja adin!!! – Biegnie w dół i ginie nam z oczu.

     Staramy się wycofać, czepiając się gałęzi drzew, kilka kroków do tyłu, wał śniegu przed nami jest wciąż groźny – przecież może znów ruszyć. Z dołu dobiegają Niemcy, pomagają nam wydostać się z zaspy. Wszyscy wiemy, że tuż za zakrętem znikło przed sekundami tylu ludzi – gdzie oni są!!? Przez szum wiatru słyszymy – Na pomoc! Na pomoc!

     Niemcy niżej zbiegają do brzegu lawiny, pokazują  coś sobie! Gorączkowo biegając po ścieżce, patrzymy, czy w zaspach jeszcze kogoś nie widać. Dobiegają z dołu chłopcy, z jakiegoś klubu sportowego, którzy wyruszyli na bieg treningowy. Razem z Niemcami schodzą do lawiny. Jest już GOPR, WOP i nagle dużo ludzi. Pytają ile było osób? Zorientowałyśmy się, że z osób, które nas mijały, nikt nie przeżył – wszyscy zginęli!!!

     Po chwili prowadzą z lawiny Niemca. Pokiereszowany, potłuczony, jest w szoku, nic nie wie. Ściągają go w dół. Znowu ktoś z goprowców woła – Jest! Ciągną dziewczynę – nie żyje. Poznajemy jedną z Rosjanek. Potem wyciągają dwóch Polaków (jeden z nich, to ten, którego zobaczyłyśmy po drugiej stronie lawiny) – żywi, jeden nawet odpowiada przytomnie. Układają ich na tobogany i zwożą.

     Ponieważ opowiedziałyśmy już przebieg wydarzenia i podałyśmy (w przybliżeniu oczywiście) ilość mijających nas przed tym fatalnym zakrętem osób, byłyśmy już niepotrzebne. Akcja ratunkowa została rozpoczęta – mogłyśmy wracać do domu.

     ...Wracałyśmy z krawędzi śmierci...

     Byłyśmy poruszone i wstrząśnięte do głębi. Tylu młodych, zdrowych ludzi zginęło jakże tragicznie i niepotrzebnie! Nie zdawali sobie sprawy, że góry zawsze są groźne... Ogółem zginęło 19 osób.

     Dobrze zorganizowane przez Kierownictwo DW "Leśny Zamek" wczasy oraz przyjemna atmosfera i opieka jaką otoczył nas Pan Kierownik pozwoliła, mimo tak tragicznych przeżyć, otrząsnąć się z przygnębienia i nabrać sił do dalszej pracy.

MR z Łodzi

Bierutowice 27.03.1968 r.

MATERIAŁ ZE STRONY INTERNETOWEJ   http://naszesudety.pl/index.php?p=artykulyShow&iArtykul=1719

 

 

 

Tu miała miejsce największa tragedia górska w Polsce, choć nachylenie jego zboczy wynosi średnio 35°, maksymalnie 44°, a uważa się, że lawiny mogą schodzić dopiero powyżej 45°. Jednak wiatry wiejące od płd. zach. potrafią na płn. krawędzie wierzchowiny Karkonoszy nawiać znaczne ilości dodatkowego śniegu. Przed 1945 miał tu miejsce bodaj tylko jeden wypadek śmiertelny w lawinie, w 1928. Po nim wytyczono drogę nieco wyżej, po prawym (orograficznie) zboczu doliny. Niestety polscy znakarze wytyczyli szlak starą drogą, dnem doliny, aż do środka Jaru. Dopiero po tragicznej lawinie 20 III 1968 nastąpiła zmiana, ale i tak ta nowa droga nie znajduje się poza zasięgiem lawin. Oto jak doszło do katastrofy:

17 III grubość śniegu wynosiła 130-140 cm. Od 13 III bez przerwy wiało z płd. zach. z prędkością ok. 25 m/s. Przy niewielkiej widoczności i zamieci niebezpieczeństwo lawin było ogromne. 17 III zeszła pierwsza lawina, porwała 7 osób, ale uratowano wszystkie. Tymczasem u podnóża gór panowała ładna, słoneczna pogoda, zachęcająca do wycieczek. 20 III z Międzynarodowego Ośrodka BTZM Poznanianka wyrusza grupa polsko-radziecka, pod kierunkiem nie przewodnika, ale pilota wycieczek zagranicznych z Warszawy - 15 osób. Dołączyło doń jeszcze 9 Niemców i razem doszli do dolnej stacji wyciągu krzesełkowego na Kopę. Ponieważ na górze prędkość wiatru przekraczała 20 m/s, wyciąg był nieczynny. Strażnik narciarski (był taki człowiek na etacie, do czasu uruchomienia świetlnej informacji o szybkości wiatru, temperaturze i śniegu na Kopie) poinformował ich o zagrożeniu lawinowym i odradził dalszej wycieczki, ale nie potraktowano go poważnie. Wszyscy wyruszyli czarnym szlakiem do góry. Po dojściu do górnej granicy lasu część osób chciała zawrócić, gdyż wiał tam już bardzo silny wiatr. Polski pilot zebrał wszystkich i oświadczył (wg odratowanego W. Fadiejewa), że pójdą dalej skrótem do pobliskiego (paręset metrów) schr. pod Śnieżką (?!?). Może to oznaczać, że człowiek ten słabo znał góry, bo chodziło mu przecież o Strzechę Akademicką. W Białym Jarze ok. godz. 11.00 runęła na nich ogromna lawina: 15 tys. m3 mokrego śniegu o wadze 70 tys. ton. Czoło lawiny miało wysokość 15 m, a długość lawiny wynosiła 740 m. Ogrom tej lawiny przeraził wszystkich, bo coś podobnego nie powtórzyło się do dziś, a była to lawina deskowa, tzn. zeszła tylko część śniegu! Akcja ratunkowa (GOPR, Horska Služba, WOP, podchorążowie ze szkoły w Jeleniej Górze, inni ochotnicy) odbywała się w ciągłym zagrożeniu. Grupa Sudecka GOPR nie była przygotowana teoretycznie i sprzętowo do akcji na tak ogromną skalę, ale ratownicy pracowali bardzo ofiarnie. Spośród 24 osób uratowano tylko 5, pozostałych 19 zginęło. W miejscu tragedii stanął murowany pomnik, ale następnej zimy zniszczyła go kolejna lawina. Dziś w tym miejscu leży ku pamięci część kamieni z tego pomnika, zaś wykonana z brązu tablica, pęknięta i ze śladami uszkodzeń jest w muzeum KPN w Sobieszowie. Dużą fotografię tej lawiny można obejrzeć w muzeum w Karpaczu.

Ta wycieczka radzieckich turystów miała już wcześniej we Wrocławiu pecha, III 1968 to okres zamieszek studenckich. We Wrocławiu miała zarezerwowany obiad przy pl. Kościuszki w restauracji KDM (dziś Friday's). Ludzie ci szli tam piechotą, a po drugiej stronie placu grupowali się właśnie milicjanci. Polski opiekun tej wycieczki zarządził, aby wszyscy przebiegli ten ostatni odcinek szybciej. Niestety, milicjanci widząc uciekającą grupę młodych ludzi (wśród Rosjan przeważali nauczyciele w wieku ok. 30 lat), rzucili się za nimi w pogoń, a portier restauracji, widząc co się święci, zamknął drzwi na zamek. Uczestnicy wycieczki zostali pobici przez polską milicję, potem była z tego tytułu afera. Ostatecznie postanowiono zrekompensować jakoś Rosjanom pobyt w Polsce i wysłano ich w Karkonosze, choć gór w ich programie początkowo nie było. Zapomniano tylko o zapewnieniu dla nich przewodnika...

Dziś by ocenić zagrożenie lawinowe, można polegać na tablicach ostrzegawczych, stawianych przez GOPR. Można też, przejeżdżając przez Karpacz między przystankiem PKS Biały Jar a Karpaczem Górnym, popatrzeć (o ile Karkonosze będą dobrze widoczne) na Biały Jar, czy jest on cały biały, czy też widać na jego zboczach ciemne punkty lub na wierzchowinie karkonoskiej ciemniejszą linię - wystającą spod śniegu kosodrzewinę. Jeżeli tak, to śniegu jest już mało i jest on związany dobrze z podłożem, a więc lawina już nie grozi.

Witold Papierniak http://www.naszesudety.pl/?p=artykulyShow&iArtykul=4222

40 lat temu w Karkonoszach wydarzyła się największa tragedia w polskich górach

Aneta Augustyn

Mapa znalezionych ludzi i przedmiotów: Polak (godzina 12.30), krew, but damski, Rosjanka (godzina 12.40), czapka zielona, kobieta (następnego dnia, godzina 11), kij narciarski, butelka wódki, Niemiec (dwa tygodnie później, godzina 17.45). W sumie 19 osób zabitych. Niedługo znów ruszymy na ośnieżone szlaki

Wyszli zaraz po śniadaniu. Roześmiani, w lekkich płaszczach i wełnianych czapach, kobiety w spódniczkach i czółenkach, z torebkami w ręku, na głowach chustki. Mieli po dwadzieścia kilka lat, byli w Polsce w nagrodę za wyniki w pracy. Komsomolscy nauczyciele i robotnicy, aż spod Kujbyszewa. Przyjechali w ramach wymiany bezdewizowej między radzieckim biurem turystyki młodzieżowej Sputnik a polskim Juwenturem. Zaliczyli Warszawę i Kraków, do Karpacza przyjechali na kilka dni i koniecznie chcieli wejść na Śnieżkę.

Falbany nad jarem

Pogoda wydaje się wymarzona: marcowe słońce, bajeczny śnieg, kilka stopni powyżej zera. Tylko wiatr coraz mocniej kołysze krzesełkami kolejki linowej.

Ratownicy ostrzegają - śnieg jest ciężki, mokry, zgubny, a wiosna lubi lawiny. Kilka dni wcześniej spadające śnieżne nawisy przysypały kilku turystów, na szczęście odkopali się sami. Wieje coraz mocniej. Kolejka, którą można wjechać na Kopę, a stamtąd przejść na Śnieżkę, zostaje zamknięta. Kasa jest nieczynna. Wielu rozczarowanych turystów schodzi z powrotem do Karpacza albo opala się na ławkach.

Ktoś z Rosjan sugeruje, żeby pójść tylko do kościółka Wang, ale większość upiera się przy wędrówce w góry. Stefan Wawryniuk, młody pilot z Warszawy, ulega. Po dziewiątej wchodzą na czarny szlak.

Biały Jar - mroczna, głęboko wcięta, pobrużdżona dolina ciągnie się do 1350 metrów wysokości. Śnieg leży tu wyjątkowo długo; olbrzymie masy białego pyłu nawiewane z Równi pod Śnieżką tworzą gęste falbany na krawędzi jaru. Zdradliwy teren, lawiniasty; zwykle zimą zamyka się biegnący tamtędy szlak, najkrótszy którym można dojść z Karpacza na Śnieżkę.

Tamtej środy śnieg był mocno zmrożony, szło się dobrze. Do rozbawionych obywateli ZSRR dołączają Niemcy, którzy przyjechali trabantem na narty, a chwilę potem kilku Polaków. Na zakręcie ponad granicą lasu uderza w nich gwałtowny wiatr. Szlak jest zawiany, nieczytelny; kilka osób zawraca. Jeden z pasażerów trabanta na chwilę odchodzi na bok za potrzebą. To go uratowało.

Gruntowa nie daje szans

Po jedenastej Niemiec zbiega do dolnej stacji kolejki. - Grosse Lawine - bełkocze i próbuje opowiadać na migi.

Mniej więcej o tej samej porze Zbigniew Nakielski w restauracji Wczasowa fetuje ze znajomymi imieniny kolegi. - Nagle ktoś krzyknął, że zeszła lawina. Wyskoczyliśmy z knajpy, chodnikiem już ciągnął sznur ludzi z łopatami. Taksówki, autokary, ciężarówki, wystarczyło machnąć, wszyscy zabierali w górę - opowiada.

Po czternastej był już w Białym Jarze. Zobaczył zbrylone zwały śniegu długie na kilometr, szerokie na 60 metrów. Czoło lawiny miało 15 metrów wysokości. - Wyglądało to jak jedna wielka rynna bobslejowa. Cisza i ani śladu zaginionych - wspomina.

Wszystko nie trwało nawet minuty. Luźne warstwy świeżego śniegu zsunęły się w błyskawicznym tempie: wyrwały drzewa jak zapałki, zgarnęły głazy, pochłonęły Rosjan, Niemców i Polaków.

Nakielski: - W lawinach gipsowych, które powstają z brył kruchego śniegu, powstają puste przestrzenie, w których można czasem przeżyć. Tutaj zdarzyła się lawina gruntowa, mokra i ciężka, zmieszana z kamieniami. Taka nie daje żadnych szans. Po prostu miażdży.

Nikogo nie było

Władimir Fadiejew, 28 lat: - Naszym pilotem był Stefan, miły, serdeczny chłopak. Było nas na wycieczce 28 osób, w tym 19 dziewcząt. W Karpaczu mieliśmy być pięć dni. Część grupy postanowiła pójść w góry. Wiał wiatr, wyciąg nie chodził, więc poszliśmy piechotą. Kiedy doszliśmy do rozstaju, czekaliśmy na resztę grupy zastanawiając się, którędy iść dalej. Stałem trochę z boku. Nagle poczułem silne uderzenie w głowę i w plecy. Poniosło mnie, ale nie straciłem przytomności. Zdarło ze mnie czapkę, buty, waliło o drzewa. Za wszelką cenę starałem się utrzymać na powierzchni, czepiałem się konarów. Krzyczałem, ale nikogo nie było. Potem był tobogan, karetka, szpital. Nikogo z kolegów, z którymi wtedy szedłem, już nie zobaczyłem.

Na dole w Karpaczu nikt niczego nie słyszał. Silny wiatr i szum drzew zagłuszył spadający śnieg.

Nazajutrz w gazetach pojawiły się tytuły: "Największe żniwo białej śmierci w polskich górach", "Ludzie pod śnieżną lawiną", "Tragedia w Karkonoszach", "Trwają poszukiwania zasypanych".

Helga Kusserow, młoda nauczycielka, przyjechała sama z NRD. Na szlaku dołączyła do innych Niemców: - Nikt z nas nie znał trasy. Ostrzegano nas, że jest niebezpieczeństwo lawinowe. Chcieliśmy tylko pójść trochę wyżej i poopalać się. Było tak spokojnie. Ingeborga szła jakieś trzy metry ode mnie. Nagle znikła.

Dług do spłacenia

- Momentalne zorganizowaliśmy akcję - Zbigniew Pawłowski zaciąga się papierosem. Ma 83 lata, był wówczas kierownikiem kolejki linowej. I pierwszym, do którego dotarła wiadomość o katastrofie. Wbrew przepisom, mimo silnego wiatru, uruchamia wyciąg. Zwołuje ratowników, zabierają łopaty, przed południem są już na lawinisku. Doktor Jadwiga Klamut przerywa pracę w Karpaczu i jedzie na lawinisko. Dyżuruje przez trzy dni i noce. Dołączają pracownicy schronisk; szef Samotni Waldemar Siemaszko jest na miejscu do ostatniej godzin poszukiwań. Prowadzi notatki, szkicuje: Polak (20 marca, godzina 12.30), butelka wódki, Rosjanka (20 marca, godzina 12.40), czapka zielona, kobieta (21 marca, godzina 11), kij narciarski, Niemiec (5 kwietnia, godzina 17.45)...

Siemaszko, specjalista od lawin, wyliczył: turystów przycisnęło 50 tysięcy ton śniegu.

W Białym Jarze uwija się osiemset osób: żołnierze, robotnicy, mieszkańcy, wczasowicze, ratownicy z Karkonoszy i Tatr. Mają tylko łopaty, tobogany, jeden samochód i jedynie dwadzieścia sond. Nad ich głowami wciąż wisi olbrzymi śnieżny nawis. W poprzek lawiniska przekopują głębokie korytarze w śniegu i sondują metr po metrze. Jeśli trafią na coś miękkiego, wtykają czarną chorągiewkę i zaczynają kopać. Co kilka godzin wyciągają kolejne ciała, pogruchotane, rozebrane przez lawinę, z krwawymi wybroczynami. Pracują przez trzy doby bez przerwy, nocami przy pochodniach.

- Mam tu dług do spłacenia - mówi jeden z czeskich ratowników, którego dwa lata wcześniej Polacy wydobyli z karkonoskiej lawiny. Ratownicy z Horskiej Služby jedyni mają szkolonego w Alpach psa. Owczarek pierwszy odnajduje ciała na samym dnie, splątane z konarami wyrwanych drzew.

Twarz pod taflą

- To była jatka. Dziewczyna miała nogi owinięte wokół gałęzi jak powróz, piłowałem konary, żeby móc ją wydostać - opowiada Zbigniew Nakielski. - Zapiłem potem tę historię. Nie było innego sposobu, żeby na chwilę zapomnieć kobiecą twarz pod taflą lodu, jak w szklanej trumnie.

Kobiety miały twarze spokojne, nie zdążyły się przerazić. Mężczyźni - wytrzeszczone oczy, zaciśnięte pięści, jakby walczyli.

- W marcu drzewa puszczają już soki, zapach odcinanych gałęzi jest bardzo charakterystyczny - powiada Stanisław Jawor, ratownik. - Jeśli wącha się je przez kilka godzin siedząc w ciasnej śnieżnej jamie, a przez gałęzie widać twarz młodej dziewczyny z otwartymi ustami i nieruchomymi oczami - to ten zapach będzie prześladować do końca życia.

Po czterech dniach akcja zostaje wstrzymana z powodu coraz gorszej pogody. Na początku kwietnia zaczynają się roztopy. Lawina oddaje ostatnie dwa ciała. Nakielski: - Dwaj Niemcy stali w śniegu, zamrożeni jak w lodówce.

Zginęło 19. osób, głównie Rosjan. Uratowało się pięcioro, których podmuch wiatru odrzucił na bok: Rosjanin, dwóch Polaków i dwoje Niemców. Jeden z ocalonych, Gerard Keller przyjechał w Karkonosze trzy miesiące później. Rozpoznał nartę Kurta Neubaera, 27-latka, z którym szedł.

Pomnik na chwilę

Marek Abramowicz, naczelnik karkonoskiego GOPR-u: - Karkonosze są pozornie łagodne, bo niewysokie. W rzeczywistości panuje tu alpejski klimat, z nagłymi załamaniami pogody, a w polodowcowych dolinach odkładają się wielometrowe warstwy śniegu. To góry szczególnie lawiniaste. Nie trzeba wiele, żeby sprowokować śnieżne nawisy nad krawędziami kotłów. Wystarczy wiatr, ocieplenie. Tamta tragedia uświadomiła goprowcom, jak mało wiedzą o lawinach i jak słabo są do nich przygotowani. Dziś stale monitorujemy śnieg, określamy zagrożenie w skali jeden do pięciu, mamy detektory, terenowe samochody, skutery, wystarczająco dużo sond, wyszkolone owczarki niemieckie i labradora. Wtedy mieliśmy tylko jeden samochód, łopaty, za mało sond i żadnych radiotelefonów.

Co roku w Karkonoszach schodzi kilkadziesiąt lawin. Granitowy pomnik, który postawiono w miejscu tragedii nie przetrwał długo - kilka lat potem zmiotła go lawina.

Aneta Augustyn http://wroclaw.gazeta.pl