Tragedie górskie

NISZA NIWALNA - BIAŁY JAR

Największa Tragedia Polskich Gór        marzec1968 rok,

Snowbordzista  marzec 2008

Śnieżka 2017

KOCIOŁ MAŁEGO STAWU

lawina 2003           zjazd na nartach 2005

 

KOCIOŁ WIELKIEGO STAWU

Utonęła w Wielkim Stawie

 

 

 

Utonęła w Wielkim Stawie

21.10.2005

Ratownicy GOPR odnaleźli w Wielkim Stawie ciało 63-letniej mieszkanki Jeleniej Góry. Kobieta od kilku dni była poszukiwana, ponieważ zaginęła w trakcie zbierania jagód. Zginęła najprawdopodobniej 3 października, w poniedziałek.

Tragicznie zmarła, razem z koleżanką (także jeleniogórzanką), szukała jagód na grani Kotła Wielkiego Stawu. Z relacji GOPR-owców wynika, że nie były tam po raz pierwszy. Tym razem jednak, niedaleko historycznego schroniska Księcia Henryka , w pewnej chwili kobiety przestraszyły się obserwujących je z punktu widokowego funkcjonariuszy straży granicznej. Tak im się w każdym bądź razie wydawało. W KPN nie wolno zbierać jagód, dlatego postanowiły uciec. Aby trudniej było je złapać, rozdzieliły się.

Dopiero po dwóch dniach rodzina tragicznie zmarłej zbieraczki jagód zawiadomiła o jej zaginięciu GOPR. - Ciało znaleźliśmy w wodzie - powiedział nam Maciej Abramowicz, naczelnik Karkonoskiej Grupy GOPR w Jeleniej Górze. - Warunki na szlakach były przez cały tydzień bardzo dobre. Do tragedii nie doszłoby, gdyby kobieta nie zeszła ze szlaku.

Ciało kobiety musieli wyciągać płetwonurkowie.

 kataklizm, jaki się wydarzył 20 marca 1968 roku w Białym Jarze.

Jednakże na podstawie zachowanych materiałów archiwalnych, protokółów z przeprowadzonej akcji ratunkowej, jak również licznych wycinków prasowych, a także wywiadów środowiskowych z naocznymi świadkami z tamtych tragicznych dni, udaje się połączyć cały szereg faktów i wydarzeń z pierwszej godziny akcji w Białym Jarze. Tego dnia było słonecznie i ciepło, kilka stopni powyżej zera. W Karpaczu goście zażywali słonecznych kąpieli. Nad górami ciągnęły się długie pióropusze śniegu. Mieszkańcy Karpacza wiedzieli, że wieje tam silny wiatr. Z tego samego powodu zatrzymano kolejkę linową na Małą Kopę. W górach leży masa śniegu, który spadł niedawno na twarde, zlodowaciałe podłoże. Kiedy nastąpiła gwałtowna odwilż i zaczął wiać silny wiatr, zewnętrzne luźne warstwy śniegu ruszyły w dół.

Lawina spadła z wielkim hukiem i straszliwą siłą w koryto Złotego Potoku, zatrzymując się o kilometr niżej. Niszczyła na swojej drodze wszystko, co napotkała.

Na tej trasie znaleźli się także ludzie: trzynastu - Rosjan, czterech - Niemców i dwóch - Polaków. Przykryła ich biała mogiła. Niewielkie mieli szanse. Katastrofa trwała 48 sekund. Śmierć zbliżała się z szybkością sto kilometrów na godzinę a masa śniegu i lodu, którą zostali przyciśnięci miała około 50 tysięcy ton! Lawina miała od 25 do 70 metrów szerokości, zaś jej czoło ponad 15 metrów wysokości.

Wszyscy są zgodni co do tego, że była to największa i w skutkach swoich najtragiczniejsza lawina po drugiej wojnie światowej w polskich górach. A oto przebieg akcji ratunkowej:

Dwudziesty marca godzina 11.15, dolna stacja kolejki linowej na Małą Kopę, ratownik Ryszard Jaśko zawiadamia Stację Centralną GOPR w Jeleniej Górze o zejściu lawiny.W tym czasie Zbyszek - kierownik kolejki linowej - słysząc o zejściu lawiny, zbiera z Małej Kopy doświadczonych turystów, uruchamia wyciąg i zjeżdża w dół. Ówczesny Naczelnik GOPR, Staszek, ogłasza mobilizację członków GOPR i wyjeżdża także na lawinisko. Ten sam rozkaz od Ryszarda Jaśko otrzymują ratownicy ze Strzechy Akademickiej, Samotni i na Kopie. Jeszcze telefon do batalionu WOP z prośbą o pomoc.

Dr Jadwiga Klamut z Karpacza przerywa swoje obowiązki lekarza, zakłada opaskę ratownika z błękitnym krzyżem i wyjeżdża na lawinisko. Zostanie na nim przez trzy doby jako lekarz i ratownik. W Białym Jarze znajduje się już kilkusetosobowa grupa oczekujących na rozkazy naczelnika GOPR. Część wezwanych przekopuje środkowe tereny lawiniska głębokimi rowami. Inni sondują wysokie czoło lawiny specjalnymi metalowymi prętami.

Odtransportowano już do szpitala pięciu turystów, odrzuconych przez lawinę podmuchem wiatru. Jeden z nich, Włodzimierz Fadiejew z Kujbyszewa powie potem:

- stałem trochę z boku szlaku. Nagle poczułem silne uderzenie w głowę i plecy. Poniosło mnie i wlokło chyba 100 czy 150 metrów, zdarło ze mnie czapkę, buty, uderzało mną o drzewa. Czepiałem się ich, krzyczałem, ale nikogo już nie było. Potem był tobogan, karetka i szpital. Nikogo z kolegów, z którymi szedłem, już nie zobaczyłem.

Na lawinisku trwa akcja. Przybywa ekipa Horskiej Służby. Najbardziej aktywny okaże się Bohumil Hofman, którego w 1966 roku uratowali nasi ratownicy, gdy był zasypany lawiną w Dolinie Łomniczki. Mam tu dług do spłacenia - mówi Hofman.

Pies z czeskiej ekipy znajduje pierwsze ofiary "białej śmierci". Tymczasem zapada zmrok, który nieuchronnie przechodzi w noc. Sytuacja jest dramatyczna, nad głowami ratujących wisi jeszcze ciągle potężny nawis śniegu. Wiedzą o tym, ale nadal spełniają swój obowiązek. Praca na lawinisku trwa przy pochodniach. Wkrótce jednak dociera wiadomość, to wojsko ciągnie kabel elektryczny w górę! Przed upływem pierwszej doby lista odnalezionych ofiar wzrosła do dziesięciu.

Akcja trwa nadal - 21 marca o godzinie 10.00 znaleziono jeszcze jedne zwłoki, a 22 marca wydobyto pięć ofiar

O godzinie 10, 05 23 marca po odnalezieniu, jak się wówczas wydawało, ostatniej ofiary lawiny, coraz bardziej pogarszały się warunki atmosferyczne, co zmusiło ratowników do opuszczenia lawiniska.

Tak więc akcja ratunkowa trwała nieprzerwanie od godziny 11.15  20 marca 1968 roku. Ostatnie dwie ofiary lawiny zostały wydobyte w Białym Jarze w dniach 1, i 5 kwietnia.

Znamienne były wówczas pytania jednego z dziennikarzy, po zakończonej akcji skierowane do naczelnika GOPR - Staszka:

Czy znalezione o tydzień wcześniej zwłoki ofiar, które i tak by wkrótce lawina wraz z roztopami oddała, były warte takiego wysiłku i niebezpiecznej pracy?

Odpowiedź brzmiała:

- Myśmy działali w interesie życia. W interesie spokoju rodzin ofiar dotkniętych tą straszną tragedią. Musieli oni mieć dowody, ze uczyniliśmy wszystko co było możliwe.  My nie znamy słowa "za późno"! Nie pozwala nam na to przysięga, którą złożyliśmy.

 

 

MATERIAŁ ZE STRONY INTERNETOWEJ

 

Tu miała miejsce największa tragedia górska w Polsce, choć nachylenie jego zboczy wynosi średnio 35°, maksymalnie 44°, a uważa się, że lawiny mogą schodzić dopiero powyżej 45°. Jednak wiatry wiejące od płd. zach. potrafią na płn. krawędzie wierzchowiny Karkonoszy nawiać znaczne ilości dodatkowego śniegu. Przed 1945 miał tu miejsce bodaj tylko jeden wypadek śmiertelny w lawinie, w 1928. Po nim wytyczono drogę nieco wyżej, po prawym (orograficznie) zboczu doliny. Niestety polscy znakarze wytyczyli szlak starą drogą, dnem doliny, aż do środka Jaru. Dopiero po tragicznej lawinie 20 III 1968 nastąpiła zmiana, ale i tak ta nowa droga nie znajduje się poza zasięgiem lawin. Oto jak doszło do katastrofy:

17 III grubość śniegu wynosiła 130-140 cm. Od 13 III bez przerwy wiało z płd. zach. z prędkością ok. 25 m/s. Przy niewielkiej widoczności i zamieci niebezpieczeństwo lawin było ogromne. 17 III zeszła pierwsza lawina, porwała 7 osób, ale uratowano wszystkie. Tymczasem u podnóża gór panowała ładna, słoneczna pogoda, zachęcająca do wycieczek. 20 III z Międzynarodowego Ośrodka BTZM Poznanianka wyrusza grupa polsko-radziecka, pod kierunkiem nie przewodnika, ale pilota wycieczek zagranicznych z Warszawy - 15 osób. Dołączyło doń jeszcze 9 Niemców i razem doszli do dolnej stacji wyciągu krzesełkowego na Kopę. Ponieważ na górze prędkość wiatru przekraczała 20 m/s, wyciąg był nieczynny. Strażnik narciarski (był taki człowiek na etacie, do czasu uruchomienia świetlnej informacji o szybkości wiatru, temperaturze i śniegu na Kopie) poinformował ich o zagrożeniu lawinowym i odradził dalszej wycieczki, ale nie potraktowano go poważnie. Wszyscy wyruszyli czarnym szlakiem do góry. Po dojściu do górnej granicy lasu część osób chciała zawrócić, gdyż wiał tam już bardzo silny wiatr. Polski pilot zebrał wszystkich i oświadczył (wg odratowanego W. Fadiejewa), że pójdą dalej skrótem do pobliskiego (paręset metrów) schr. pod Śnieżką (?!?). Może to oznaczać, że człowiek ten słabo znał góry, bo chodziło mu przecież o Strzechę Akademicką. W Białym Jarze ok. godz. 11.00 runęła na nich ogromna lawina: 15 tys. m3 mokrego śniegu o wadze 70 tys. ton. Czoło lawiny miało wysokość 15 m, a długość lawiny wynosiła 740 m. Ogrom tej lawiny przeraził wszystkich, bo coś podobnego nie powtórzyło się do dziś, a była to lawina deskowa, tzn. zeszła tylko część śniegu! Akcja ratunkowa (GOPR, Horska Služba, WOP, podchorążowie ze szkoły w Jeleniej Górze, inni ochotnicy) odbywała się w ciągłym zagrożeniu. Grupa Sudecka GOPR nie była przygotowana teoretycznie i sprzętowo do akcji na tak ogromną skalę, ale ratownicy pracowali bardzo ofiarnie. Spośród 24 osób uratowano tylko 5, pozostałych 19 zginęło. W miejscu tragedii stanął murowany pomnik, ale następnej zimy zniszczyła go kolejna lawina. Dziś w tym miejscu leży ku pamięci część kamieni z tego pomnika, zaś wykonana z brązu tablica, pęknięta i ze śladami uszkodzeń jest w muzeum KPN w Sobieszowie. Dużą fotografię tej lawiny można obejrzeć w muzeum w Karpaczu.

Ta wycieczka radzieckich turystów miała już wcześniej we Wrocławiu pecha, III 1968 to okres zamieszek studenckich. We Wrocławiu miała zarezerwowany obiad przy pl. Kościuszki w restauracji KDM (dziś Friday's). Ludzie ci szli tam piechotą, a po drugiej stronie placu grupowali się właśnie milicjanci. Polski opiekun tej wycieczki zarządził, aby wszyscy przebiegli ten ostatni odcinek szybciej. Niestety, milicjanci widząc uciekającą grupę młodych ludzi (wśród Rosjan przeważali nauczyciele w wieku ok. 30 lat), rzucili się za nimi w pogoń, a portier restauracji, widząc co się święci, zamknął drzwi na zamek. Uczestnicy wycieczki zostali pobici przez polską milicję, potem była z tego tytułu afera. Ostatecznie postanowiono zrekompensować jakoś Rosjanom pobyt w Polsce i wysłano ich w Karkonosze, choć gór w ich programie początkowo nie było. Zapomniano tylko o zapewnieniu dla nich przewodnika...

Dziś by ocenić zagrożenie lawinowe, można polegać na tablicach ostrzegawczych, stawianych przez GOPR. Można też, przejeżdżając przez Karpacz między przystankiem PKS Biały Jar a Karpaczem Górnym, popatrzeć (o ile Karkonosze będą dobrze widoczne) na Biały Jar, czy jest on cały biały, czy też widać na jego zboczach ciemne punkty lub na wierzchowinie karkonoskiej ciemniejszą linię - wystającą spod śniegu kosodrzewinę. Jeżeli tak, to śniegu jest już mało i jest on związany dobrze z podłożem, a więc lawina już nie grozi.

Tekst ze strony http://www.sudety.net.pl/Historia_turystyki_w_Sudetach.html

 

Śmierć w lawinie         26.01.2003 15:53

Tragedia rozegrała się około godziny 13.00 w miejscu nazywanym Korytarzem Liczyrzepy, położonym na wprost schroniska.

Pięciu ratowników górskich udało się odkopać z lawiny, która zeszła w Kotle Małego Stawu w Karkonoszach koło Karpacza. Dwóch ratowników w ciężkim stanie przewieziono do Wrocławia. Jeden z mężczyzn pomimo reanimacji nie przeżył.

Lawina zasypała grupę polskich i niemieckich ratowników górskich. Ranni zostali czterej Niemcy i Polak, ratownik Karkonoskiej Grupy GOPR. - Ratownika naszej grupy odkopano żywego, niestety, mimo natychmiastowej reanimacji zmarł. Był to młody, bardzo zdolny pracownik - powiedział prezes zarządu Karkonoskiej Grupy GOPR w Jeleniej Górze, Jerzy Pokój.

 

Jednego z rannych Niemców w stanie krytycznym przewieziono śmigłowcem do szpitala we Wrocławiu. Pozostałych lżej rannych trzech Niemców przewieziono do szpitala w Jeleniej Górze.

 

W Karkonoszach od trzech dni trwały ćwiczenia polskich i niemieckich ratowników górskich. Lawina zeszła w trakcie ćwiczeń jednej z grup. Pokój dodał, że akcja ratownicza została już zakończona. - W schronisku, gdzie nocują ratownicy, zameldowali się już wszyscy, więc pod śniegiem nikogo już nie ma - mówił.

 

W akcji brało udział prawie 40 ratowników górskich. Pracowali w trudnych warunkach. W Karkonoszach trwają intensywne opady śniegu.

 

Ratownik Krynickiej Grupy GOPR, Maciej Bigosiński uważa, że w tym przypadku nie można mówić o błędzie człowieka. Ćwiczenia ratowników są bowiem zawsze doskonale zorganizowane: - W ćwiczeniach są ratownicy i instruktorzy z dużym stażem. Ratownicy, którzy są na lawinisku są ponumerowani i jest jeden koordynujący akcję. Oprócz sprzętu tradycyjnego, używają sprzętu, który potrafi znaleźć człowieka pod śniegiem, daje sygnał.(RMF/PAP)

 

Niemiec przebywający we wrocławskim Szpitalu Wojskowym ma połamane żebra i popękaną główkę kości udowej. Polscy lekarze udzielili ratownikowi wszechstronnej pomocy. Była to pomoc związana z następstwem samego urazu - wyziębieniem oraz głębokim niedotlenieniem wynikającym z przebywania pod śniegiem. Wykonano też tomografię komputerową głowy, serie zdjęć układu kostno-szkieletowego i skontrolowano narządy wewnętrzne. Stan rannego - jak mówią lekarze - jest zadowalający. Teraz czeka na transport.

 

Drugi z poszkodowanych niemieckich ratowników przebywający w szpitalu w Kowarach do tej pory nie odzyskał przytomności. On również zostanie po południu przetransportowany do Niemiec.

 

Wypadek wydarzył się w miejscu, do którego turyści nie mają dostępu - nie ma tam znakowanego szlaku turystycznego. Niemniej jednak powinien on dać do myślenia wszystkim tym, którzy naruszając przepisy parkowe, wchodzą na szlaki zamknięte zimą. Jednym z takich odcinków jest niebieski szlak od Koziego Mostku do Schroniska "Samotnia", na którym zawsze są ślady turystów. Przebiega on niedaleko żlebu, w którym wydarzył się wypadek. Bądźmy rozsądni w górach!

Wtorek 8 luty 2005

Zginęli pod Samotnią

KARKONOSZE Mimo błyskawicznej akcji ratunkowej, nie udało się uratować ofiar żywiołu

Lawina przysypała dwóch ratowników GOPR w Kotle Małego Stawu, w pobliżu schroniska Samotnia. Przez kilka godzin ich koledzy rozkopywali zwały śniegu, ale życia im nie uratowali

Mateusz H. (22 lata) i Daniel W. (31 lat) zjeżdżali na nartach w zamkniętym dla ruchu narciarskiego tzw. żlebie slalomowym w Kotle Małego Stawu. Przed wyruszeniem w góry w zeszycie dyżurów w stacji GOPR w Karpaczu zapisali: wyjście na dyżur patrolowy.

- Około godziny 11.30 zobaczyliśmy, że żlebem zjeżdża dwóch narciarzy, przyglądaliśmy się im przez chwilę. Stanęli w połowie żlebu. Masy śniegu ruszyły po kilku minutach. Ludzie natychmiast zniknęli pod jego powierzchnią. Nie mieli szans na ucieczkę - mówi Tomasz Grzywacz, który oglądał dramat spod schroniska Samotnia.

Na pomoc zasypanym natychmiast wyruszyła grupa wykładowców z Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego i Turystyki, którzy przyjechali w Karkonosze na uczelniany obóz. Przez telefon zawiadomiono też GOPR.

- Sądziliśmy, że na lawinisku usłyszymy jakieś dźwięki, które pomogłyby ustalić położenie ludzi pod śniegiem. Panowała jednak cisza. Śnieg był zresztą tak zbity, że gołymi rękami nie bylibyśmy wstanie ich wykopać - mówi jeden z wykładowców.

Po około 30 minutach na miejsce przybyli pierwsi wezwani ratownicy. Krzysztof Czarnecki, szef wyszkolenia grupy, zjeżdżając na nartach do miejsca tragedii spowodował zejście drugiej lawiny. Ta poturbowała go na tyle mocno, że musiał trafić do szpitala. Obecnie jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Tuż po przybyciu polskich ratowników na miejscu zjawili się także ich koledzy z czeskiej Horskiej Sluzby. Ściągnięto też do pomocy kilkunastu strażaków z jeleniogórskiej straży pożarnej.

Elektronika nie wystarczy, znalazł ich pies

Choć obaj zasypani mieli przy sobie tzw. lawinowe pipsy, które pomagają w lokalizacji ludzi pod śniegiem, nie udało się ich szybko odnaleźć.

- Urządzenia wskazywały na obszar o promieniu 35 metrów. Dopiero mój pies wskazał dokładne miejsce - mówi Jacek Kieżuń ratownik GOPR.

Pierwszego z zasypanych wydobyto po półtorej godzinie akcji. Był zasypany pod ok. 6-metrową warstwą śniegu. Nieprzytomnego Daniela ratownicy reanimowali przez ponad pół godziny, na zmianę wykonując mu masaż serca.

W tym czasie kilkunastu innych goprowców przekopywało zwały śniegu w poszukiwaniu Mateusza. Udało się go odnaleźć po 40 minutach od czasu znalezienia pierwszego z ratowników.

 

Mimo reanimacji, żaden z poszkodowanych nie odzyskał przytomności. Daniela W. do jeleniogórskiego szpitala zabrał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ratownik zmarł, gdy dotarł do lecznicy. Mateusza H. odtransportowano jednym z dwóch śmigłowców czeskiej policji, które także wzięły udział w akcji ratunkowej. Poleciał on do szpitala w Hradcu Kralove. Tam, około godziny 18, Mateusz zmarł.

 

Pierwszy stopień

W Karkonoszach obowiązywał wczoraj pierwszy, w pięciostopniowej skali, stopień zagrożenia lawinowego. Jednak w trakcie akcji ratunkowej obawiano się, że w każdej chwili mogą zsunąć się kolejne masy śniegu, które jeśli by do tego doszło, przysypałyby pracujących na lawinisku ratowników.

- Mogły je wywołać krążące nad tym miejscem śmigłowce - tłumaczy ratownik Jerzy Borys.

Kocioł Małego Stawu należy do miejsc szczególnie zagrożonych występowaniem lawin, choć żleb slalomowy to miejsce względnie bezpieczne. Odbywają się tam nieraz zawody narciarskie. To prawdopodobnie uśpiło czujność zasypanych przez lawinę ratowników.

 

- Zwykle lawiny zasypują ludzi przy ładnej pogodzie i przy niewielkim zagrożeniu lawinowym. Czwarty i piąty stopień wywołują strach i tym samym większą ostrożność - uważa ratownik Andrzej Brzeziński.

Dokładne przyczyny wczorajszej tragedii wyjaśni śledztwo, które już rozpoczęła prokuratura.

Naczelnik grupy karkonoskiej GOPR Maciej Abramowicz nie potrafi wyjaśnić, dlaczego ratownicy znaleźli się w zamkniętym dla turystów terenie.

 

- Na pewno nikt im nie wydał polecenia, by udali się w to miejsce. Dyżur patrolowy polega na patrolowaniu szlaków i nartostrad. W żlebie slalomowym ich nie ma - tłumaczy Maciej Abramowicz.

 

Naczelnik zastanawia się czy nie wydać swym ratownikom zakazu wchodzenia zimą do Kotła Małego Stawu. •

........

Najtragiczniejszym zdarzeniem w 50-letniej historii grupy karkonoskiej GOPR był wypadek w Białym Jarze, do którego doszło 20 marca 1968 r. Zginęło wówczas 18 turystów z ówczesnego ZSRR oraz ich polski pilot. Grupa weszła na szlak zamknięty ze względu na zagrożenie lawinowe. Wtedy zboczem Białego Jaru zeszła lawina.

Inna tragedia w polskich Karkonoszach zdarzyła się w grudniu 2001 r. Lawina zasypała wówczas dwoje narciarzy w kotle Łomniczki. Podczas 12-godzinnej akcji ratunkowej udało się odnaleźć zasypanych ludzi. Jedna z nich zmarła.

 

Rafał Świecki - Słowo Polskie Gazeta Wrocławska

 

Sobota ,przed g 16.00. 22.03.2008

27-latek zginął przysypany lawiną

Ratownicy GOPR-u odnaleźli ciało 27-letniego snowboardzisty (był to instruktor narciarstwa, Szymon K), którego porwała lawina w Białym Jarze w Karpaczu. Mężczyzna znajdował się na niebezpiecznym terenie nielegalnie.Biały Jar ze względu na częste lawiny pozostaje zamknięty zimą.

Jak powiedział Maciej Abramowicz z Grupy Karkonoskiej GOPR mężczyzna nie miał szans na przeżycie.

Bezpośrednią przyczynę zgonu ustalą lekarze. Prawdopodobnie snowboardzista zginął od ciężaru lawiny lub udusił się pod śniegiem - kiedy go znaleziono na samym początku lawiniska, w jego czole, był przysypany 2-metrową warstwą.

Snowboardzista sam spowodował gigantyczną lawinę. Biały Jar, który jest jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc w Karkonoszach właśnie ze względu na bardzo wysokie zagrożenie lawinowe, jest zimą zamknięty dla turystów. Podcinając deską niestabilną warstwę śniegu wywołał w efekcie jedną z największych lawin, jakie kiedykolwiek zdarzyły się tutaj.

TVN24, PAP, Jelonka

Śnieżka

W sobotę (27-05-2017 r) w pobliżu szczytu Śnieżki turyści znaleźli nieprzytomną kobietę. Mimo akcji ratowników i reanimacji obywatelka Czech zmarła.

Jak podaje kontakt24.tvn24.pl, ratownicy GOPR dostali zgłoszenie o nieprzytomnej turystce w sobotę około godz. 16-17. Kobieta leżała na szlaku zaledwie 200 metrów od szczytu Śnieżki.

Mimo udzielenia pierwszej pomocy przez turystów oraz reanimacji przeprowadzonej przez ratowników kobieta nie przeżyła. Jej ciało będzie teraz przekazane stronie czeskiej.